Ponad połowa Polaków przyznaje, że nigdy nie stołuje się na mieście. Ci, co jadają poza domem, na ogół nie czynią tego zbyt często – najchętniej w weekendy, przy okazji towarzyskich spotkań i co najwyżej kilka razy w miesiącu. Na szczęście – chciałoby się powiedzieć.
Zamiast dorsza – tańszy czarniak, zamiast soku – napój lub nektar, o ćwierć kilo lżejsza sałatka od masy deklarowanej w menu, zawyżony rachunek – to tylko niektóre z nieprawidłowości, jakie podczas ostatniej kontroli lokali gastronomicznych wykryła Inspekcja Handlowa. I to wcale nie te najgorsze.
Kontrolę przeprowadzono na zlecenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Objęto nią kilkaset punktów gastronomicznych w całej Polsce:
restauracji, klubów, barów na dworcach, barów mlecznych, punktów fast food należących do wielkich sieci, placówek serwujących jedzenie w miejscach letniego i zimowego wypoczynku. Sprawdzano między innymi, czy konsumenci dostają taką ilość produktów, jaką zamówili, czy kelnerzy prawidłowo wydają resztę oraz paragon, czy w każdym barze znajduje się cennik informujący o gramaturze potraw i składnikach napojów. Szczególną uwagę zwracano na jakość oferowanych klientom produktów oraz surowców z jakich były wyrabiane, a także na sposób magazynowania i przechowywania żywności.
Wyniki kontroli są porażające – w 80 proc. skontrolowanych placówek stwierdzono nieprawidłowości.
Za mało kawy w kawie
Po pierwsze: nierzetelność obsługi. Do najczęstszych przewinień, jakie rejestrowali kontrolerzy, należało zaniżanie masy serwowanych potraw – sałatek, dań mięsnych, ryb – a także gramatury i składu napojów – zbyt mało „esencji kawy” w kawie czy alkoholu w drinkach.
Inny sposób na oszukiwanie klientów to podmiany asortymentowe, czyli sprzedaż innego produktu lub składnika, niż ten deklarowany w karcie. „Płacąc wyższą cenę – pisano w raporcie pokontrolnym – klient otrzymywał produkt znacznie tańszy, którego świadomie pewnie by nie wybrał, na przykład nektar zamiast soku, czy wodę źródlaną zamiast mineralnej”. Podobnie rzecz się miała z kawami (oferowano na przykład tę z wyższej półki, po czym parzono tańszą) czy herbatami. Zdarzały się nawet przypadki podmian produktów, których nazwa jest prawnie chroniona, jak oscypek czy feta.
Najwięcej tego typu nieprawidłowości obserwowano w restauracjach i klubach – w niemal co trzeciej. Najmniej, co ciekawe, w punktach gastronomicznych mieszczących się na dworcach lub w ich pobliżu.
Leciwe pierogi
W kontrolowanych obiektach notorycznie nie przestrzegano obowiązku segregacji produktów oraz przechowywania żywności w temperaturze zalecanej przez producenta. I tak na przykład w jednym urządzeniu chłodniczym przechowywano surowe mięso razem z rybami i mrożonymi warzywami, czy lody wspólnie z mięsem, drobiem, kośćmi wieprzowymi, pierogami oraz rozdrobnionymi warzywami w otwartych woreczkach.
Zdarzały się też przypadki zamrażania produktów, które powinny być przechowywane w temperaturze dodatniej, takich jak kiełbasy, boczek, twaróg, chleb czy wędzone ryby.
W kilku lokalach znaleziono znaczne ilości mrożonych wyrobów własnej produkcji, pozbawionych jakichkolwiek informacji o dacie ich produkcji, obróbki albo zamrożenia. Były wśród nich lody, serniki, rolady i zrazy z dziczyzny, a także kotlety, pierogi, pieczenie, golonki i bigos. Płynie stąd prosty wniosek, że niektórzy restauratorzy produkują swoje potrawy i desery „na zapas”, choć oczywiście nie informują konsumentów, że oferowane im posiłki wytworzono z zamrożonych dań gotowych.
Szczególnie groźne w skutkach mogą być jednak – wcale nierzadkie – przypadki przechowywania produktów po terminie ważności. Drastyczne przykłady to pierogi przeterminowane o 2 lata i 10 miesięcy, mrożona pizza przeterminowana o 2 lata i 7 dni, wędzone udka z kurczaka przeterminowane o 2 miesiące i 18 dni, czy tatar wołowy przeterminowany o 11 dni.
Najczęściej towary przeterminowane wykrywano w restauracjach i klubach (co piąty!), najmniej – w sieciowych fast foodach oraz barach mlecznych.
Na bakier z higieną
Kontrolerzy mieli także zastrzeżenia do stanu sanitarnego lokali. Brudne zaplecza kuchenne, brak odzieży ochronnej u pracowników, czy, jak pisano, „przechowywanie mięsa, mrożonych wyrobów oraz półproduktów bezpośrednio na podłodze komory chłodniczej, brudne, nadmiernie oszronione urządzenia chłodnicze, zakurzone towary i ogólny nieład, brudne, pozalewane stoły produkcyjne, składowanie odpadów żywnościowych i śmieci w pojemnikach bez przykryć”. Ba, w jednym z zakładów, w komorze chłodniczej, znaleziono nawet trutkę na myszy, wysypaną w sąsiedztwie gotowych już wyrobów kulinarnych, przechowywanych w nieprzykrytych garnkach.
Kontrola zakończyła się m.in. wydaniem 290 mandatów karnych na kwotę 64 150 zł. Do organów ścigania, nadzoru sanitarnego oraz urzędów skarbowych skierowano też 262 zawiadomienia z wnioskiem o podjęcie odpowiednich działań.
By uniknąć kłopotów
Poziom naszej rodzimej gastronomii jest tak wysoce niezadowalający, że korzystanie z jej usług przypomina grę w rosyjską ruletkę. Jak zatem jeść na mieście i przeżyć?
Przede wszystkim, radzi Urząd Kontroli Konkurencji i Konsumentów, należy zwracać uwagę na czystość w lokalu i to nie tylko w odniesieniu do obrusów, naczyń czy sztućców, ale także podłogi, elementów wystroju, a nawet toalet, bo jeśli w miejscach dostępnych dla oka gościa stan higieniczny budzi zastrzeżenia, to tam gdzie on nie zagląda, czyli w kuchni, sytuacja może być znacznie gorsza.
Po drugie: musimy pamiętać o tym, że złożenie zamówienia to nic innego, jak zawarcie umowy, i jeśli jakość posiłku, jego wygląd czy smak budzi nasze zastrzeżenia, mamy święte prawo do reklamacji.
Skargi na nierzetelną obsługę czy jakość posiłków możemy kierować bezpośrednio do UKiK, do wojewódzkich inspektoratów Inspekcji Handlowej lub szukać pomocy u miejskiego rzecznika konsumentów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis