Ginesówek

Wiele przydomków i pseudonimów ma gród nad Odrą, a co jeden to piękniejszy i trafniejszy. A to: ”Wrocław miasto spotkań”. A to: „Miasto pięciu kultur”. A to: „Miasto, w którym chętnie mieszkam”. Oczywiście, trzeba też wspomnieć o „Festung Breslau” i „Przybytku festiwali wszelkiej maści”. Wszystko jednak wskazuje na to, że na dotychczasowym dorobku przymiotnikowym nie poprzestaniemy.

Przecież to u nas narodził się największy na świecie jednoczesny koncert gry na gitarze. W Rynku kilka tysięcy ludzi z uporem godnym lepszej sprawy szarpało struny swych gitar tak mocno, że wystraszyli wszystkie gołębie, a kompozytor utworu w grobie się przewracał. Kilkanaście dni później, ale w tym samym miejscu, kolejnych kilka tysięcy ludzi pilnowanych przez biskupa i emerytowanego koszykarza, przez pięć minut jednocześnie kozłowało piłkę do koszykówki, przepędzając ze swoich domostw okolicznych mieszkańców. Po nich pojawili się bezdomni mężczyźni, którzy przyjechali do nas z kilku krajów Europy, aby rozegrać zawody w piłce nożnej ulicznej i udowodnić światu, że wprawdzie mieszkają pod mostami, wiaduktami i w altankach, ale to nie odbiera im chęci do kopania futbolówki, nawet na trzeźwo.

Wspomnieć też trzeba, że Wrocław jest też miastem, w którym najczęściej bici są obcokrajowcy. Po tak zwanym pysku brali już Tunezyjczycy, Palestyńczycy, Marokańczycy, czarnoskórzy Holendrzy, bladolicy Brytyjczycy i dawni przyjaciele z republik radzieckich. Teraz z utęsknieniem oczekiwani są goście zza oceanów, przy czym przy kopaniu ich kolor skóry nie będzie miał żadnego znaczenia. Kiedy zaś jeden Kazach, czy Uzbek, próbował się bronić przy pomocy noża, został przykładowo ukarany przez nasz sąd powszechny, ale niekoniecznie sprawiedliwy, za przekroczenie stanu obrony koniecznej i skrzywdzenie biednego skina. 
Summa summarum, nasze miasto wyprzedza już wszystkie miasta w świecie pod względem liczby rekordów zapisanych w księdze Guinnessa i dlatego zasługuje na wydawanie tej księgi w tutejszych drukarniach, a nie w Szkocji, czy innej Anglii.

– Z tym wnioskiem oczywiście się zgadzam, ale nie widzę powodu, dlaczego zapomniał pan wymienić nasze rekordy ustanowione przez indywidualnych mieszkańców miasta – zwrócił mi uwagę spółdzielca z Różanki. – Przecież do naszych kucharzy należy rekord w pieczeniu karpia, klopsa i zapiekanek, a w bieganiu bez sensu po wertepach jesteśmy światową potęgą. Poza tym chciałbym zwrócić uwagę, na działania ludzi, ochrzczonych przez spółdzielców Archaniołami Sprawiedliwości. Z moich obserwacji wynika, że w każdej wrocławskiej spółdzielni mieszkaniowych jest jedna taka osoba, która poświęciła swój czas i pieniądze, aby zwalczać zło, nieprawidłowości i walczyć o wszystko, dla wszystkich i przeciwko wszystkim. Osobiście znam takiego jednego, który od dziesięciu lat walczy w swojej spółdzielni z kolejnymi zarządami, radami nadzorczymi radami osiedla w sądach wszystkich instancji. Wprawdzie pogubił się już w liczeniu wniesionych pozwów, ale twierdzi, że uzbiera się ich grubo ponad setka.

Inna Archaniołka Sprawiedliwości wprawdzie znacznie rzadziej przebywa na salach sądowych, ale za to wyspecjalizowała się w redagowaniu pism do różnych władz, organizacji społecznych i środków masowego przekazu. Jej trud też jakoś należałoby zauważyć i docenić. Szkoda, że w naszym mieście nie ma już Wojewódzkiego Związku Spółdzielczości Mieszkaniowej, bo wtedy byłoby łatwiej i rzetelniej sporządzić klasyfikację tych Archaniołów Sprawiedliwości, ułożyć ranking i wpisać do księgi Guinnessa – zakończył swój wywód spółdzielca z Różanki.

Jestem tego samego zdania, gdyż każdy trud powinien być właściwie doceniony i odpowiednio nagrodzony, szczególnie wtedy, kiedy ktoś poświęca całe swoje życie walce o dobro wspólne. Wprawdzie autorem tych słów jest Stalin, ale nic a nic nie straciły one na aktualności.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*