Inspektorzy NIK w składzie kilkuosobowym i absolutnie trzeźwi (0,00 promila w wydychanym powietrzu) zostali wysłani na kontrolę do wrocławskiej izby wytrzeźwień. Dlaczego akurat tam? Przecież jest w naszym mieście wiele bardziej interesujących przedsięwzięć błagających wręcz o wizytę przedstawicieli NIK. Otóż inspektorów zainteresował fakt, że izba ta z dużym powodzeniem walczy o miano Izby Ostatniej Posługi i jako jedyna w kraju odnotowała w ciągu roku aż sześć zgonów swoich pensjonariuszy.
Trzeba przyznać, że inspektorzy mieli dużo szczęścia, bo gdyby po drodze do izby trafili na patrol policji, to mogliby wylądować w niej jako pacjenci, a nie kontrolerzy. Przesada? Nic z tych rzeczy. Otóż rozporządzenie stanowi, że „w izbie wytrzeźwień umieszcza się tylko osoby będące pod wpływem alkoholu, których stan zagraża zdrowiu ich lub innych osób”. W archiwum izby kontrolerzy natrafili na dokumenty, z których wynika, że do izby przyjmowane były osoby, które nie powinny się w niej znaleźć. Kto o tym decydował? Policja. Dlaczego w izbie nikt nie weryfikował konieczności izolacji dowiezionego? A co będzie się narażał „władzy”?
Dalsze czynności kontrolne wprowadziły inspektorów w stan absolutnego osłupienia.
Odnotowali w raporcie, że: „W izbie funkcjonuje monitoring, ale podgląd widoku z kamer jest jedynie w gabinecie dyrektora i lekarza. Dyrektora nigdy w nocy w izbie nie było. Lekarz zamykał się w pokoju i szedł spać, bo rano miał dyżur w szpitalu i musiał być wypoczęty”
I dalej: „Lekarz izby nie był w stanie okazać 23 pozycji produktów leczniczych, jakie powinny się znajdować w ambulatorium (…), brak było 20 pozycji produktów leczniczych, sprzętu i aparatury diagnostycznej”.
A następnie: „W izbie nie przestrzegano podstawowych norm higienicznych. Przywożonych w ogóle nie myto, pacjenci leżeli na salach we własnej odzieży, często zabrudzeni fekaliami. Jeden z lekarzy zeznał, że pomijał punkt w procedurze nakłaniający na niego obowiązek wydania opinii na temat „konieczność wykonania zabiegów higieniczno-sanitarnych wobec przyjętych pacjentów”. Myci nie byli, ponieważ nie chcieli”. A może się wstydzili? Bo na Sokolniczej w XXI wieku nie ma odrębnych natrysków dla kobiet i mężczyzn. Zaś większość zainstalowanych toalet to tzw. toalety greckie, lub jak kto woli szwedzkie, czyli dziura w podłodze bez muszli i desek.
Inspektorzy wyliczyli, że: „Izba jest przeludniona. Zgodnie z przepisami na jednego pacjenta powinny przypadać trzy metry kwadratowe. Oznacza to, że na Sokolniczej może być maksymalnie 66 miejsc. Tymczasem jest 81”. Stąd też, jeżeli chce się wykonać plan i zapełnić wszystkie miejsca w izbie, to nie trzeba wybrzydzać, tylko brać każdego, kogo policja przywiezie.
„Przepisy jednoznacznie określają, że opiekun zatrudniony w izbie musi mieć co najmniej średnie wykształcenie – stwierdzają inspektorzy NIK. – Tymczasem na tych stanowiskach pracują jedynie absolwenci podstawówek”.
Na szczęście izbie dyrektoruje Janusz Łoziński, który z natury jest optymistą i dlatego nie widzi w funkcjonowaniu kierowanej przez siebie instytucji poważniejszych uchybień. W wywiadzie dla mediów stwierdza:
– Rzeczywiście mamy pewne opóźnienia w modernizacji, ale niebawem wszystko zostanie poprawione. Sanepid kontroluje nas na bieżąco i nigdy nie zgłaszał zastrzeżeń. Bezdomni umieszczani są w odrębnych salach. A pracownicy po podstawówce zostali zobligowani do uzupełnienia wykształcenia.
Warto ich też wysłać na kursy języków obcych, bo przecież Euro 2012 tuż tuż, a zagraniczni kibole za kołnierz przecież nie wylewają.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis