„Ortsac” z „Mangustą” przeciw „Anadyrowi”

czyli jak nie rozpętano III wojny światowej

Ortsac to odwrotnie napisane nazwisko kubańskiego przywódcy, Fidela Castro. Mangusta  to niewielkie zwierzę przystosowane do ziemno-wodnego trybu życia. Zaś Anadyr to miasto w Rosji, stolica Czukockiego Okręgu Autonomicznego. Castro nigdy w tym mieście nie był. Mangusty w nim nie mieszkają, ale związek między tymi trzema nazwami był i to za sprawą wojskowych, którzy od zarania dziejów uwielbiają tego typu kamuflaże swoich poczynań.

Na Kubie dyktator Fulgencio Batista wprowadził tak krwawą dyktaturę, że nawet jego amerykańscy mocodawcy nie mogli jej dalej tolerować. Nieoficjalnie poparli więc ruch partyzancki, któremu przewodził syn kubańskich obszarników, Fidel Castro. Zaś po obaleniu dyktatora Batisty rząd USA był pewny, że jest to jeden z wielu przewrotów w krajach Ameryki Łacińskiej i jak zwykle nowe władze pozostaną pod jego dominacją. Niestety, tym razem się przeliczył.
Człowiek wywodzący się z rodziny Ruz – zamożnego plantatora trzciny cukrowej, absolwent szkół jezuickich i wydziału prawa uniwersytetu w Hawanie, ogłosił samodzielną drogę rozwoju, niezależną od USA.

Rząd USA zareagował natychmiast

17 kwietnia 1961 r. przedsięwzięto pierwszą próbę ukarania Kuby. Zorganizowano desant wojskowy na wybrzeże wyspy, przy wsparciu lotnictwa, okrętów i artylerii. Fidel Castro podjął decyzję o rozdaniu ludności broni i tak stworzone „pospolite ruszenie” w ciągu 72 godzin rozgromiło desant w Zatoce Świń, wziąwszy do niewoli 1300 jeńców. W walkach tych uczestniczyli także radzieccy żołnierze, którzy przybyli na wyspę jako specjaliści wojskowi wraz z dostawą czołgów T-34 i dział samojezdnych. Około stu z nich zginęło.

Po tej nieudanej „nauczce” prezydent John Kennedy przyjął w Białym Domu dowództwo sił interwencyjnych, występujących pod szyldem „uchodźcy kubańscy”, i obiecał w przyszłości poważniej potraktować „wyzwolenie” Kuby.  Wojskowi natychmiast opracowali dwa tajne plany. Pierwszy nosił kryptonim „Ortsac” (czytane odwrotnie: Castro) i zmierzał do rutynowego ataku piechoty morskiej i obalenia rządu Fidela Castro. Drugi nosił kryptonim „Mangusta” i przewidywał uderzenie na niepokorną wyspę z lądu (baza Guantanamo), powietrza i wody.
W tej sytuacji Fidel Castro zwrócił się o zwiększenie pomocy militarnej do Nikity Chruszczowa. Ten jej nie odmówił i w ZSRR opracowano plan strategicznej operacji wojskowej o nazwie „Anadyr”.

Dlaczego akurat wybrano nazwę stolicy Czukotki dla operacji kubańskiej? Chodziło o dezinformację służb wywiadowczych USA co do miejsca operacji. Ba, by uwiarygodnić wersję wynikającą z nazwy, na statki prócz broni ładowano narty i „walonki” (filcowe buty). I faktycznie, amerykańskie służby specjalne nie zorientowały się początkowo, że radzieckie statki, zamiast na północ do Anadyru, płyną na Morze Karaibskie. Dopiero zachodnioniemieckie tajne służby zwróciły uwagę rządu USA na marszrutę statków.

Główny twórca planu „Anadyr”

 generał A. I. Gribkow opowiedział niedawno dziennikarzowi o niektórych szczegółach tej gigantycznej operacji wojskowej. Otóż planowano umieścić na Kubie 45 tys. żołnierzy radzieckich – udało się dowieźć 42 tys. Na Kubę miano wysłać trzy pułki rakiet średniego zasięgu R-12 (24 wyrzutnie) i dwa pułki rakiet R-14 (16 wyrzutni). Zasięg ich wynosił do 4,5 tys. km, co pokrywało większość terytorium Stanów Zjednoczonych. Rakiety zostały wyposażone w głowice jądrowe. W razie konfliktu zbrojnego rakiety miały, na sygnał z Moskwy, uderzyć w cele na terytorium USA. Zamierzano wysłać na Kubę 42 bombowce IŁ-28 i 6 bomb atomowych, 40 myśliwców MIG-21, dwa pułki rakiet skrzydlatych „Kometa-7”, dwie dywizje obrony powietrznej ze 144 rakietami zenitowymi S-75. Przygotowano do wysłania cztery zmechanizowane pułki piechoty z czołgami, śmigłowcami i artylerią. Miały im towarzyszyć pododdziały obsługi: łączności, obrony brzegowej oraz kwatermistrzostwa. Załadunek odbywał się w ośmiu portach Morza Czarnego, Bałtyku i Morza Północnego. W ciągu trzech miesięcy od 15 lipca 1962 r. 90 statków przewiozło 230 tys. ton ładunków wojskowych. Do 15 października 1962 r. pierwsze rakiety R-12 z głowicami jądrowymi zostały dostarczone na Kubę i tu zmontowane. Ale, w związku z blokadą wyspy, statki z pozostałymi dwoma pułkami i rakietami R-14 musiały zawrócić.

Co ciekawe, zmobilizowano dziesiątki tysięcy żołnierzy, ale nikt z nich, oprócz najwyższych dowódców, nie znał celu podróży. Nawet kapitanowie statków nie znali portów przeznaczenia przed otwarciem kopert na Atlantyku. Zaś przed wyjazdem wszyscy żołnierze i oficerowie zdejmowali mundury i zakładali jednolitą odzież cywilną: granatowe spodnie i kolorowe kraciaste koszule. Po tych strojach Kubańczycy rozpoznawali później Rosjan. Przed wyjazdem wszyscy żołnierze oddawali dokumenty osobiste wojskowe i cywilne. Dowódcy nie wyróżniali się ubraniem, znani byli tylko osobiście, a zwracano się do nich, jak to jest przyjęte w tradycji rosyjskiej, wymieniając imię i „otczestwo”. Zamalowano napisy na środkach uzbrojenia.

Iwan Korbacz napisał

w swoich wspomnieniach:  „16 lipca 1962 r. wszedłem na statek pasażerski „Admirał Nachimow” w Sewastopolu wraz z dwoma tysiącami żołnierzy. Po 22 dniach, po przepłynięciu Morza Śródziemnego i Atlantyku, dotarliśmy do Hawany. Na szczęście morze było spokojne i oszczędziło nam sztormowej pogody, czego doświadczyły inne statki. Ale przy podejściu do brzegów Ameryki częste stały się przeloty amerykańskich samolotów tuż nad statkami. Statki prawie ocierały się o amerykańskie okręty wojenne. Najtrudniej było nam na samej Kubie: gorąco, ulewy tropikalne, moskity, żmije i skorpiony. Posiłki jedliśmy z puszek, póki Kubańczycy nie zaczęli dostarczać nam żywności. Rozlokowani byliśmy w izolowanych pustynnych miejscach lub w lasach, odosobnieni, zamknięci, pod stałą groźbą napaści elementów kontrrewolucyjnych. Początkowo mocno przeżywaliśmy odcięcie od kraju: nie było radia, gazet, poczty. Mimo to nasze jednostki charakteryzowały się nie tylko wysoką dyscypliną wojskową i gotowością bojową, ale także poczuciem humoru. Żołnierze śpiewali piosenkę zaczynającą się od słów: „Russkogo Iwana priwiezli na Kubu. Budiesz agronomom? Otwieczajet: Budu…” Piosenka powstała, bo prasa radziecka cały czas pisała o agronomach rosyjskich przebywających na Kubie”.

14 października 1962 r. na biurko prezydenta Johna Kennedy trafiły zdjęcia lotnicze Kuby, na których widoczne były wyrzutnie rakietowe, zaś prasa amerykańska opublikowała mapę kraju, podzielonego na kwadraty domniemanego rażenia przez radzieckie rakiety z Kuby. Amerykańscy specjaliści podliczyli, że w ciągu kilku minut może zginąć do 80 milionów ludzi, tj. co trzeci obywatel kraju. Ludzie nie mogli zgodzić się z tym, że ich wielkie mocarstwo, które wcześniej swoje rakiety wycelowało w inne kraje, przestaje być w pełni bezpieczne. Wybuchła panika. Mieszkańcy dużych miast uciekali samochodami na północ kraju lub wylatywali za granicę.

Amerykańskie „jastrzębie” żądały od prezydentaby natychmiast zbombardował i zajął militarnie Kubę. Stany Zjednoczone przygotowały do tego celu siły zbrojne liczące 250 tys. żołnierzy. Do bazy morskiej Guantanamo na Kubie USA wysłały dodatkowo piechotę morską w sile 16 tys. żołnierzy. Na 40 lotniskach stanęły w gotowości do startu bombowce z bombami atomowymi na pokładzie. Wydzielono 248 okrętów z desantem i bronią. Cała ta ogromna armada gotowa była do skoku na Kubę.

Po zestrzeleniu nad Kubą amerykańskiego samolotu zwiadowczego

 który leciał na wysokości aż 21,5 tys. metrów, prezydent USA wydał zgodę na atak obiektów wojskowych na wyspie. Jednak po kilku godzinach, gdy atak był już w pełni przygotowany, prezydent wycofał swoją zgodę, mówiąc ponoć do towarzyszącej mu generalicji wojskowej, że po takim ataku „nikt z obecnych tu nie pozostanie żywy”.

27 października prezydent USA przez swego brata Roberta Kennedy przekazał ambasadorowi ZSRR w Waszyngtonie: „Prezydent w odpowiedzi na wywóz radzieckich rakiet bierze na siebie zobowiązanie nie tylko nie napadać na Kubę, ale i powstrzymywać od tego swoich sprzymierzeńców”. Prezydent zgadzał się też na wywóz swoich rakiet, wycelowanych w ZSRR, z Włoch i Turcji. Kierownictwo radzieckie przyjęło zobowiązanie prezydenta USA. Pokój został uratowany, do trzeciej wojny światowej nie doszło.

Z Kuby wróciło ponad 40 tys. radzieckich „żołnierzy w kraciastych koszulach”. A mogli stać się pierwszymi ofiarami III wojny światowej.  Dziś zaś historycy w akademiach wojskowych analizują i badają strategiczną operację wojskową „Anadyr”. Do tej pory żadne państwo i żadna armia nie wykonywała tak wielkiej operacji, która stała się wzorcem sztuki wojennej.

Na Ukrainie do dziś żyje około dwóch tysięcy uczestników wydarzeń na Morzu Karaibskim. Stworzyli oni swój związek, który dba o to, by nie zaginęła pamięć tamtych dni i by wysnuć z nich właściwe wnioski. Nazywają siebie „żołnierzami-Kubańczykami”.  Ostatnio ukazały się drukiem pamiętniki pułkownika Wiktora Zabiegalina (wydawnictwo odesskie), zaś wspomnienia pułkownika Iwana Korbacza opublikował „Kijewskij Wiestnik”.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*