Nie powiem, żebym się jakoś specjalnie zdziwił sensacją ujawnioną przez Tygodnik „Wprost”: a mianowicie rozważaniami na temat wielkości własnego przyrodzenia snutymi przez pewnego posła PiS w obecności pracownicy biura parlamentarnego PiS oraz innych przygodnych osób z poselskimi mandatami i bez. Takie samcze prezentacje to zwyczajność, chociaż u ludzi – w odróżnieniu od naczelnych – zazwyczaj przybiera subtelniejsze formy.
Nie dziwią też mnie tłumaczenia rzeczonego posła oraz jego politycznych przyjaciół, że to wrogowie Polski, używając aparatury szpiegowskiej, chcą zniszczyć i zohydzić jedyną prawdziwą patriotyczną formację i nie cofną się przed żadną zbrodniczą prowokacją. Bo co niby mają mówić: że chwalenie się przed niewiastą swoim członkiem i seksualnym wigorem to prostactwo i wstyd?
Nic a nic mnie więc w tym zdarzeniu nie dziwi: ani bezpruderyjne zachowanie wybitnego posła na „integracyjnym wyjeździe” (następnego dnia zgromadzeni posłowie odwiedzali podkarpackie parafie, aby prezentować katolickie wartości swojej partii), ani brak jakiejkolwiek skruchy ze strony podsłuchanych i podglądniętych w sytuacji zgoła żenującej. Jest jak jest.
I mam tylko jedna refleksję – na temat społecznej tolerancji. Zawsze istniały, oprócz karnych, różne kodeksy postępowania – rycerzy, kupców, prawników, lekarzy itd. I ludzie zawsze te wzorce łamali, kradli, oszukiwali, zabijali, gwałcili – ale tych norm nie można było łamać bezkarnie, karą było choćby moralne potępienie, towarzyskie odrzucenie.
W XII wieku Bernard z Clairvaux stworzył wzór rycerza – wiernego Bogu i swojemu panu wojownika, prawego, odważnego, obrońcę wdów i sierot. Oczywiście, rycerze grabili wdowy, mordowali sieroty, zdradzali swoich panów, kłamali, kradli, cudzołożyli. Nie o takich jednak śpiewano pieśni i głoszono ich chwałę; takie zachowania musiały być potępione, przynajmniej z ambony. Moralny porządek musiał być, rycerstwo, mówiąc krótko, musiało zachowywać pozory.
Ten rycerski kodeks i etos przejęty został w sposób naturalny przez korpus oficerski wszystkich armii. I przed wojną było nie do pomyślenia, aby oficer, któremu udowodniono kradzież, kłamstwo, zdradę (!) czy choćby bicie żony mógł pozostać oficerem. Czekała go śmierć cywilna, całkowity ostracyzm społeczny, i mógł sobie strzelić w łeb. Intencji kłamstwa, zdrady czy kradzieży nie rozważano: mogły być te intencje najbardziej nawet szlachetne, nie miało to nic do rzeczy. Honorowy Kodeks Oficerski RP nie przewidywał przypadku pułkownika Kuklińskiego na przykład. Zdrada to zdrada. Jak zresztą pokazują ostatnie wydarzenia – w US Army nadal honor i zdradę traktuje się serio, nie ma okoliczności łagodzących…
Czy oficer, który zajmował się uwodzeniem kobiet i donoszeniem później na nie policji – mógłby być przed wojną oficerem? Może i tak, ale strasznie tajnym, bo inaczej żaden inny oficer nie podałby mu jawnie ręki. Czy taki człowiek mógłby być posłem na przedwojenny Sejm RP? Wykluczone! Nie mieścił się w kategorii osób honorowych nawet w łagodnej wersji Kodeksu Boziewicza.
Dzisiaj taki oficer, jako poseł, zabawia się z innym posłem w pokazywanie przyrodzenia damom – i nic to nikomu nie szkodzi. Taką mam refleksję. Smutną o życiu.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis