W Wikipedii możemy wyczytać, że Bari to miasto i gmina w południowych Włoszech, położone nad Adriatykiem. Bari jest stolicą prowincji Bari i regionu Apulia. W styczniu 2009 ludność miasta wynosiła 320,15 tys. mieszkańców, cały zespół miejski Bari liczy ok. 1,5 mln mieszkańców. Jeżeli zaś chodzi o historię tego miasta, to opisana jest jedynie do 1860 roku, czyli do czasu, kiedy weszło w skład Królestwa Włoskiego. Dlaczego nie ma ani słowa o tym, co wydarzyło się w tym mieście w czasie II wojny światowej?
Pod koniec 1943, gdzieś w zaciszu gabinetów amerykańskich i brytyjskich strategów narodziła się myśl użycia broni masowego rażenia, aby zmusić Trzecią Rzeszę do zawarcia pokoju. Jedyną tego typu bronią były wtedy różnego typu gazy bojowe porażające u istot żywych ośrodki nerwowe. Wprawdzie były one zakazane przez konwencje genewskie i międzynarodowe prawa Ligi Narodów, ale alianci postanowili je złamać w imię zasady: cel uświęca środki. Na dobry początek miały być zbombardowane bombami z gazem Kolonia i Düsseldorf, a gdyby to nie zmusiło III Rzeszy do kapitulacji, planowano bombardować kolejne wielkie miasta, aż do zwycięskiego skutku. Chcąc się do tej akcji dobrze przygotować Amerykanie i Brytyjczycy zaczęli gromadzić w porcie w Bari tony środków chemicznych, głównie gazu musztardowego oraz innych eksperymentalnych środków działających na układ nerwowy. Zaś z pobliskiego lotniska strategiczne bombowce miały przetransportować bomby chemiczne w przestrzeń powietrzną III Rzeszy.
Aliantom wydawało się, że akcja jest świetnie zamaskowana, gdyż w Bari stacjonowała duża liczba brytyjskich i amerykańskich statków handlowych chronionych przez okręty wojenne. Nie zwrócili uwagi na samolot zwiadowczy Me 210 pilotowany przez Wernera Hahna, który wykonując przelot nad Bari, przeleciał też nad portem i wykonał zdjęcia portu oraz licznych alianckich okrętów i statków cumujących przy nabrzeżu.
Po otrzymaniu zdjęć z lotu nad Bari, dowodzący niemiecką Luftflotte 2. Marszałek Polny Wolfram von Richthofen podjął decyzję o zbombardowaniu portu w Bari. Oczywiście, nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki ładunek przewożą te jednostki. Chodziło mu o to, aby zniszczyć najważniejszy punkt zaopatrzeniowy armii alianckich we Włoszech.
Późnym popołudniem 2 grudnia 1943 roku
z lotnisk Villaorba i Aniano znajdujących się niedaleko Mediolanu podniosło się do lotu 96 niemieckich bombowców Junkers Ju-88A. Czteromiejscowe średnie bombowce niemieckie dźwigały na swoich pokładach po 3,5 t bomb każdy. Kilkanaście minut po 19.00 bombowce nadleciały nad port od strony Adriatyku. Dolatując do celu bombowce wypuściły setki sztuk pasków folii aluminiowej, które zakłóciły pracę radarów aliantów czyniąc blisko setkę bombowców niewidzialnymi. Zupełnie nie niepokojone przez obronę przeciwlotniczą i myśliwce wroga, bombowce nadleciały nad port. Załogom bombowców ukazał się w pełni oświetlony port, a w nim blisko 30 statków.
Pilot jednego z tych trzech samolotów, Leutnant M. Ziegler, tak pisał później w raporcie: „Późnym popołudniem lecieliśmy wraz z dwoma innymi maszynami, jako „przewodnicy”. Nasz Ju-88 był całkowicie załadowany paskami zakłócająco-zmylającymi i bombami oświetlającymi dla oznaczania celu. Było już ciemno, gdy przekraczaliśmy linię brzegową na południe od Ravenny. Powinniśmy nadlatywać nad cel od strony Adriatyku. Na wysokości Kap Rossa zeszliśmy na 7000 metrów i stwierdziliśmy, że port w Bari był jasno oświetlony, jakby w czasie panowania zupełnego pokoju. Zaczęliśmy zrzucać zakłócające paski cynfolii i właściwie mogliśmy zaoszczędzić sobie zrzucania bomb oświetlających, ponieważ port był jasno oświetlony”.
Jak się miało później okazać, alianci chcąc przyspieszyć i zakończyć rozładunek okrętów tego dnia zaryzykowali zapalenie świateł w porcie. Gdy o 19.30 pierwsze bomby spadły na port, zaskoczeni alianci zareagowali uruchamiając obronę przeciwlotniczą. Było już jednak za późno. Spadające na port bomby trafiły w nadbrzeże paliwowe przerywając rurociągi z benzyną. Płonąca benzyna spływała do basenu portowego i rozlewała się po molu ocinając drogę ucieczki. Zaraz na początku statek SS „Joseph Wheeler” otrzymał bezpośrednie trafienie i wybuch rozerwał jego prawą burtę, wzniecając pożar i zabijając wszystkich 41 członków załogi. Eksplozja na SS „John Bascom” rozerwała cały mostek. Jego ładunek, składający się z wyposażenia medycznego i benzyny, zapalił się. Płonąca benzyna wylewała się przez cumę rufową i, ciągle płonąc na powierzchni, zmierzała w kierunku statku SS „John Motley”, który przewoził 5000 ton amunicji i właśnie został przedziurawiony bombą, która wpadła przez luk nr 5. Płonący jak pochodnia „John Motley” uderzył w opaskę brzegową i eksplodował zabijając wszystkich 64 członków załogi. Tony porozrywanego płonącego metalu zostały wystrzelone na okoliczne statki, doki i na miasto. Wybuch wyrwał wielką dziurę w burcie SS „John Bascom” oraz wrzucił do płonącej wody marynarzy, którzy właśnie z tej wody zostali wyciągnięci.
W wodzie ginęły dziesiątki ludzi na skutek utonięcia bądź poparzonych zapaloną ropą. Obok dwóch statków amunicyjnych zniszczeniu uległo 14 innych jednostek, a kolejnych 7 zostało uszkodzonych. Ogółem alianci stracili okręty o łącznej wyporności ponad 70 000 BRT, na pokładach których znajdowało się 39 000 t ładunku. Sam port na kilka tygodni został wyłączony z użytku, wprowadzając w szeregach aliantów dodatkowe kłopoty zaopatrzeniowe.
Bombardowanie trwające jedynie 20 minut przyniosło aliantom, jak to określił w swoich wspomnieniach D. Eisenhower, „największe straty, jakich dane nam było doznać w jednej akcji lotniczej podczas całej kampanii nad Morzem Śródziemnym i w Europie”. Amerykański dokumentalista wojskowości Douglas Dietrich wręcz twierdzi, że to bombardowanie wyrządziło amerykańskiej flocie więcej szkód, niż poniosła ona w Pearl Harbour.
W ten wieczór miejsce postojowe przy nadbrzeżu numer 29
przy zewnętrznym molo zajmował zwykły statek klasy Liberty SS „John Harvey”. Przybył on do portu przed czterema dniami w konwoju wraz z 9 innymi statkami. Jego długa podróż rozpoczęła się w Baltimore, potem były postoje w Norfolk, Oran i Augusta. Poza konwencjonalną amunicją statek przewoził jeszcze niezwykły ładunek: 1350 ton bomb wypełnionych toksyczną substancją sulfid bis znaną jako iperyt lub gaz musztardowy.
Łącznie ładunek trujących bomb ważył 100 t. Na nieszczęście dla aliantów okręt z niebezpiecznym ładunkiem został trafiony bombą już na samym początku nalotu. Okręt, zabierając całą załogę, poszedł na dno, a bomby uległy pęknięciu wypuszczając do wody trującą substancję. Na powierzchni zaczął tworzyć się trujący kożuch, który wsiąkał w ubrania ludzi dryfujących w wodach portu. Nawet dla tych, co ratowali rozbitków, gaz i nasiąknięte trucizną ubrania były niebezpieczne, czego przykładem jest historia statku „Bistera”. Podjął on z wody w Bari 30 rozbitków i ruszył z nimi do Tarentu, gdzie ranni mieli trafić do szpitala. Po kilkunastu godzinach od nalotu, gdy docierali już do Tarentu, stan załogi był równie ciężki, jak i rannych – oślepiona oparami iperytu niemalże „po omacku” weszła do portu.
Następnie gigantyczna chmura toksycznych chemikaliów zaczęła się przemieszczać nad Bari i okolice. Wielu rannych, którzy po bombardowaniu trafiali do szpitali, uskarżało się na palenie oczu i skóry. Na powierzchni ich ciał zaczęły powstawać dziwne pęcherze. Lekarze nie wiedzieli, że na SS „John Harvey” i na innych statkach były gazy bojowe. Uważali więc, że jest to efekt zetknięcia się rannych z zapaloną ropą i postępowali z chorymi tak, jak w przypadku poparzeń. Jednak już po dwunastu godzinach od nalotu stan rannych stawał się beznadziejny, a w osiemnastej godzinie od nalotu pierwsi ranni umierali w konwulsjach tracąc wcześniej wzrok. Dopiero po 24 godzinach alianckie dowództwo poinformowało szpitale, że może to być efekt zetknięcia się z gazem bojowym zwanym gazem musztardowym.
Być może gdyby alianckie dowództwo nie zwlekało z ujawnieniem tej tajemnicy, zmarłych na skutek zatrucia gazem musztardowym byłyby mniej. Tymczasem według oficjalnych zapisów, zatruciu uległo 617 osób, z czego 83 zmarły w ogromnym cierpieniu. Ostatnia ofiara iperytu umarła w miesiąc po bombardowaniu.
Jednak nigdy nie ujawniono
faktycznej liczby ofiar nalotu w Barii. Amerykański dokumentalista wojskowości Douglas Dietrich jest przekonany, że toksyczne chemikalia zabiły setki tysięcy osób. Co więcej, twierdzi, że ciała wzdęte gazem eksplodowały (jak to miało miejsce na polach Francji podczas I wojny światowej) i tym samym stanowiły żer dla szczurów i much. Władze musiały więc palić zwłoki, aby zapobiec epidemii i nie miały czasu na prowadzenie dokładnej statystyki. Zaś po wojnie rząd amerykański płacił ogromne łapówki kolejnym włoskim rządom, aby zachować te wydarzenia w tajemnicy.
Winston Churchill w swojej „Drugiej wojnie światowej” pisze o nalocie na Bari, że Niemcy dokonali „całkowicie zaskakującego ataku na nasze zatłoczone nabrzeże w Bari, gdzie przypadkowy pocisk trafił w statek z amunicją, której wybuch spowodował zatonięcie 16 innych jednostek i stratę 30 000 t ładunku”. O wybuchu gazu – ani słowa. O stratach w ludziach też milczy. Natomiast w swoich pamiętnikach D. Eisenhower wspomina wprawdzie o gazie musztardowym, ale przekonuje, że Amerykanie przywieźli ten gaz tylko i wyłącznie dla zabezpieczenia się, gdyż „nie mieli pewności, czy Niemcy nie zechcą użyć tej broni”. O tym, że miał on być użyty przeciwko niemieckim metropoliom – taktownie milczy. I kłamie o skutkach nalotu na Bari, że „na szczęście wiatr wiał w kierunku morza i uchodzący gaz nie spowodował żadnych strat”. No cóż, trudno się przyznać do zbrodniczych zamiarów, które wymierzone były przeciwko niemieckim cywilom, a dotknęły mieszkańców Bari.
Niektórzy włoscy historycy podają, że w porcie Bari zostało zatopionych 17 jednostek pływających i zginęło 1000 żołnierzy oraz 1000 osób cywilnych. Ta ostatnia liczba nie jest wiarygodna, gdyż zaraz po bombardowaniu zaczęła się ucieczka mieszkańców z miasta. W ten sposób wiele osób poparzonych gazem znalazło się w miejscach, gdzie nie mogli otrzymać odpowiedniej opieki medycznej i umierało.
Douglas Dietrich, który jako bibliotekarz miał dostęp do tajnych dokumentów wojskowych armii amerykańskiej, w swoich publicznych wystąpieniach twierdzi, że „ogromna chmura toksycznych chemikaliów, która przemieściła się nad Bari, zabiła setki tysięcy osób”. Co ciekawe, do tej pory nikt z armii amerykańskiej nie zakwestionował tych informacji.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis