Relikt? Przeżytek? A może szansa na tworzenie wyrobów nietuzinkowych, wyjątkowych, elitarnych? Jaka jest dziś kondycja rzemiosła? Czy wygra konkurencję z natłokiem produktów masowych?
(15-02-2006 r.)
-Mamy dziś widoczną zmianę pokoleniową, zmianę inteligencką –mówi Jan Zioberski, prezes Dolnośląskiej Izby Rzemieślniczej. – Nawet w tak tradycyjnych branżach jak cukiernik czy stolarz, rodzice rzemieślnicy kładą nacisk na wykształcenie dziecka, niekoniecznie pokrywające się z zawodem. Czasy są inne i wymagają też innego poziomu wiedzy, obycia, kultury, aby sprostać nowoczesności.
Do najbardziej prężnych branż rzemieślniczych należy dziś sfera budowlana, mechanika samochodowa, stolarstwo. A także cukiernictwo i piekarstwo. Stanisław Kibało, starszy Cechu Piekarzy i Cukierników, pracuje w swoim fachu od 40 lat. Zaczynał od niewielkiego zakładu. Jeszcze pod koniec lat 80. zatrudniał zaledwie 2 pracowników i 1 ucznia, dziś jest ich w sumie 35. W połowie lat 90. wykorzystał sprzyjający moment, sprywatyzował zakład, zaczął inwestować i modernizować, dokupił grunt, obecnie kończy rozbudowę i przymierza się do certyfikacji zakładu.
-Niektórych transformacja gospodarcza przerosła – mówi. – Są u nas i takie zakłady, który zatrzymały się na etapie rozwoju sprzed kilkudziesięciu lat. Różne są tego powody, ale efekt jeden: zakłady nierozwojowe upadają.
Izba stara się więc kreować nowoczesne postawy. Organizuje szkolenia, programy innowacyjne, pomaga w nawiązywaniu międzynarodowych i międzybranżowych kontaktów. Zrzesza dziś blisko 4 tys. pojedynczych przedsiębiorców regionu.
Braku popytu
nie zrównoważą jednak nawet najlepsze programy innowacyjne. Nietrudno zauważyć, że niektóre specjalności po prostu znikają z mapy miasta. Nie ma już garbarzy, ani rymarzy. Na brak klientów narzekają szewcy i kaletnicy. Masowy zalew tanich produktów ze wschodu i z zachodu wykańcza rodzimą konkurencję.
– Mieliśmy tu kiedyś bardzo dobry zakład kaletniczy, który w PRL zaopatrywał w torebki wszystkie wrocławskie modnisie – wspomina prezes Zioberski. – Potem właściciele przeszli na emeryturę, a syn przejął zakład. Pojechał kiedyś do Włoch na targi, podpatrzył wzory, zaczął robić podobne rzeczy u nas. Ale z czasem koszty produkcji tak wzrosły, że stało się to mało opłacalne, więc zwolnił pracowników i dziś sprowadza gotowy towar z Włoch. Ma już kilka punktów sprzedaży.
– Od 5, 6 lat nie mieliśmy żadnego ucznia, nie ma komu przekazać zakładu – dodaje Tadeusz Sanecki, starszy Cechu Rzemiosł Skórzanych, szewc – Dzieci widziały jak się ojciec męczy i tego nie chcą, mimo że w tej chwili nie pracuje się tak ciężko jak kiedyś, bo są specjalistyczne maszyny, półfabrykaty.. Ale samo wykonanie to nic. Zbyt nastręcza trudności. A ja nie jestem wstanie zrobić buta za 25 zł.
-Jesteśmy tą izbą w Polsce,
która po dokonaniu analizy sytuacji powołała pierwszą w Polsce Wyższą Szkołę Rzemiosł Artystycznych– mówi prezes Zioberski.
Jest do czego nawiązywać, bo polskie rzemiosło artystyczne miało piękną tradycję, a i dziś nie ma powodu się wstydzić. Słynny wrocławski kowal Jan Mazur wygrywa ogólnoświatowe konkursy, a jego rzeźby stoją m.in. w Londynie i Tokio. Mistrz Jaworski, wybitny witrażysta, z wykładami jeździ aż do Mediolanu.
Mimo to Ludomir Domański, pozłotnik, starszy cechu Bractwa Rzemiosł Artystycznych, wykładowca w wzmiankowanej wyżej szkole, ostrożnie patrzy w przyszłość:
-To specyficzne zawody, elitarne, wymagające wyjątkowych umiejętności – mówi. – Tu wyrób od początku do końca wykonywany jest ręcznie, łatwo się tym chwalić, ale ta branża jak każda inna podlega prawom rynku i coraz trudniej się utrzymać. Zwłaszcza u nas, gdzie nie ma potrzeb tak wyrafinowanych, a rynek jest ubogi.
Bractwo zrzesza jedynie 18 członków – kilku repuserów, witrażystów, dwóch kowali, snycerza, restauratora mebli, mozaikarza – ale nie narzekają oni na nadmiar pracy. I choć nie jest u nas jeszcze tak źle jak na zachodzie, gdzie wiele z dawnych rzemiosł umarło, albo zmieniło profil działania (niemieccy złotnicy generalnie ograniczają się już tylko do handlu złotem), Ludomir Domański przyznaje, że ma przed oczami tę niewesołą perspektywę:
-Chyba, że stanie się u nas to co w USA , gdzie odradza się na przykład introligatorstwo, ale wyłącznie na zasadzie zajęć hobbystycznych, wykonywanych po godzinach i poza oficjalną pracą. To dotyczy wszystkich zawodów, które były pracochłonne i wypiera je rynek.
-My sobie damy radę
– przekonuje Stanisław Kibało. – Największe zagrożenie to nasz polski urzędnik, rozdmuchana biurokracja a przede wszystkim różne legislacyjne niewypały, które serwuje nam władza, nieprzystające do rzeczywistości i utrudniające działalność małych firm.
– Kłopoty z interpretacją przepisów, ich gąszcz, ciągłe zmiany, niekonsekwencja, a do tego płacenie olbrzymiego parapodatku jakim jest ZUS – wylicza Domański. – W dodatku przyjął się u nas taki model ochrony zabytków, który hamuje nam eksport. Jesteśmy jedynymi przedsiębiorcami w Unii, dla których nie istnieje otwarta granica. Musimy iść najpierw do urzędnika, by przystawił pieczątkę, że to co wywozimy, zostało u nas i przez nas wytworzone. Nie ma to żadnego sensu i tylko utrudnia wykorzystanie tego dobrego momentu, gdy stawka za roboczogodzinę jest u nas niższa a nasze wyroby tańsze. Dotyczy to kowalstwa, snycerstwa, rzeźbiarstwa, garncarstwa, witraży.
–Najważniejsze by trzymać się razem,
w pojedynkę niewiele można zdziałać – mówi Stanisław Kibało. – We Wrocławiu jest sporo piekarzy, którzy nie należą do cechu, a to błąd. Tylko ci aktywni, gotowi ciągle się doszkalać i uczyć od kolegów, mają szansę wygrać. Cechy to też gwarant jakości i solidności, mamy własne komisje jakościowe i etyczne, sąd koleżeński. Są tacy, którzy nie chcą się temu podporządkować, stąd wszystkie zawirowania jakościowe i cenowe na rynku.
-W Niemczech czy Francji jest obowiązek przynależności do izby rzemieślniczej – dodaje prezes Zioberski. – U nas na fali wolnościowej zlikwidowano go, ze skutkiem fatalnym, nie tylko dla rzemiosła, ale i dla klientów. Bo rzemieślnikiem może być każdy, wystarczy że zarejestruje działalność. A my nie mamy prawa weryfikować ani jego umiejętności, ani rzetelności, o ile nie jest zrzeszony u nas.
Tymczasem wrocławski Cech Rzemiosł Skórzanych lada moment przestanie pewnie istnieć. Tu nie pomogła ani wspólnota interesów, ani silne tradycje.
– Kiedyś nasz cech zrzeszał 360 zakładów, dziś należy do niego 12 osób – tłumaczy Tadeusz Sanecki. – Podjęliśmy uchwałę o likwidacji cechu i choć poproszono nas w izbie, by się jeszcze wstrzymać z decyzją, ja nie widzę perspektyw. Co zrobić, gdy nie ma narybku.
(GP nr 2/134)
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis