Szczęśliwa siódemka

fot. Agnieszka Gurgul, Kot Cafe
fot. Agnieszka Gurgul, Kot Cafe

Gdy zamieszkała na Nadodrzu, była tak ociężała, że nie mogła wejść na pufę. Była apatyczna, bo tęskniła za panią. Dziś Bambaryłka ma powody do mruczenia. Jest zadbanym i zdrowym kotem. Podobnie jak jej współlokatorzy.

„Proszę, nie przeszkadzaj mi, gdy śpię”. Zasady wprowadzono po to, aby koty czuły się swobodnie. One są tu najważniejsze. W kawiarni Kot Cafe na Nadodrzu mieszka ich siedem. Ludzie przychodzą tu na kawę w nietypowym towarzystwie.

Najstarsze są Pixi i Bambaryłka. Mają 11 i 12 lat. Ponad rok temu trafiły do kawiarni po śmierci samotnej właścicielki. Początkowo nie chciały jeść, były nieobecne, przez kilka miesięcy nie wychodziły do ludzi. Śmierć pani, dla której były oczkiem w głowie, okazała się dla nich traumą.

– Bardzo się do niej przywiązały. Gdy zmarła, dostaliśmy telefon od pielęgniarki, która szukała im nowego właściciela – wspomina Agnieszka Gurgul, właścicielka pierwszej kociej kawiarni we Wrocławiu. – Teraz to jest ich dom – dodaje.

 „Nie bierz mnie na ręce, nie znam Cię i mogę niechcąco podrapać”. Kotka Pixi, gdy ma zły humor, potrafi pokazać pazurki, natomiast Karmel, najbardziej towarzyski z siódemki, uwielbia być na rękach całymi dniami i nigdy mu się to nie nudzi. Leon lubi bliskość człowieka, ale nie nadmierną. Drażni go głaskanie.

– Koty są indywidualistami z różnymi charakterami – zauważa Agnieszka Gurgul. – Niektóre kochają towarzystwo ludzi, głaskanie i zabawy. Jak nie chcą być z człowiekiem, to zajmują się sobą, ale większość czasu spędzają wśród gości. Przyzwyczaiły się do specyfiki tego miejsca.

Najmłodsze jest rodzeństwo czterech kotów: Krówka, Irys, Karmel i Tofik. Dostały imiona po cukierkach, bo „były słodkie”, gdy trafiły do nowego domu. Urodziły się na wsi pod Wrocławiem. Ktoś chciał je utopić. Uratowała je interwencja. To były ostatnie zwierzęta, które wprowadziły się do kawiarni. Pani Agnieszka nie przyjmuje już kotów, ale pomaga znaleźć nowych właścicieli, gdy ktoś prosi ją o pomoc. Ostatnio, razem z mieszkańcami kamienicy na Nadodrzu, dokarmiała rodzinę kotów: – Nie wszystkim to się podoba. Ludzie wyrzucają jedzenie, zabierają miski. Mam nadzieję, że uda nam się znaleźć opiekuna – mówi.

Koty były w jej życiu, od kiedy pamięta. Pierwszego przygarnęła, gdy miała 7 lat. Znalazła go na śmietniku na podwórku jej babci. Odtąd już na zawsze pozostał półdziki: – Towarzyszył nam przez 10 lat. Wychowałam się w domu i z kotami, i z psami. Zawsze je uwielbiałam – przyznaje. Dziś pani Agnieszka ma w domu rodzinnym cztery koty.

Spośród tych z kawiarni najwięcej opieki wymaga Leon. To pers, niechciany przez hodowcę, dla którego szybko stał się kulą u nogi. Reszta mieszkańców to dachowce europejskie. Wszystkie śpią na zapleczu, do którego prowadzi przejście w drzwiach. Tam przebywają, gdy potrzebują chwili wytchnienia od zgiełku, jedzą, śpią, mają kuwety. Gdy nie spędzają czasu na zapleczu, przesiadują na parapetach, wylegują się na poduszkach, łażą po drapakach i dostojnie doglądają interesu, który pani Agnieszka prowadzi od ponad roku, łącząc to zajęcie ze studiami doktoranckimi w dziedzinie chemii.

Pierwszymi lokatorami Kot Cafe były Alfa, Róża, Duduś i Sępik (Sępik wypraszał jedzenie). Wszystkie zostały adoptowane. Część z nich trafiła do klientów kawiarni. Teraz nie ma możliwości adopcji kotów. Są w lokalu na stałe. Adopcja powodowała rotację zwierząt, a nowe musiały przystosować się do miejsca i do siebie nawzajem. To bywało problematyczne. Koty, które mieszkają tu od przeszło roku, tworzą szczęśliwą siódemkę. Są zżyte z miejscem i z opiekunami. Zadomowiły się. Można je odwiedzić codziennie od godz. 11.00 do 20.00. Czekają w Kot Cafe przy ul. Dubois 25. Przy okazji warto poprosić je o sernik czekoladowy.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*