W sprawach o błędy lekarskie procesy sądowe ciągną się latami. Powołane na początku tego roku wojewódzkie komisje do spraw orzekania o zdarzeniach medycznych miały uzdrowić sytuację, to znaczy umożliwić szybką i prostą drogę dochodzenia roszczeń przez poszkodowanych, odciążając przy tym wymiar sprawiedliwości. Ale rewolucji raczej nie będzie…
Rodzice Kamila z Niska dwa lata procesowali się o zadośćuczynienie za śmierć syna – lekarze nie zrobili na czas cesarskiego cięcia i chłopczyk zmarł po kilkunastu miesiącach przebywania na intensywnej terapii. Dwa lata to i tak stosunkowo krótki okres – w sprawie pacjentki spod Świecia, której zaszyto w brzuchu chustę chirurgiczną, proces toczył się przez osiem lat. Równie długo walczyła przed sądami matka Edyty Terki. Czytelnicy pamiętają z pewnością tę głośną sprawę – dwudziestopięcioletnia kobieta po rutynowej, zdawałoby się, operacji tarczycy w nieistniejącym już szpitalu im. Rydygiera zapadła w śpiączkę i od tamtej pory znajduje się w stanie wegetatywnym.
Na Dolnym Śląsku toczy się rocznie ok. 20-30 postępowań o odszkodowanie w wyniku błędów medycznych, choć poszkodowanych z pewnością jest więcej. Skali ogólnokrajowej dokładnie nie znamy, bo w Polsce nie prowadzi się monitoringu błędów medycznych. Szacunki ministerstwa zdrowia z 2009 roku mówiły o 800 tys. na ogólną liczbę 8 milionów hospitalizacji – ale, jak zastrzegano, większość z tych błędów nie niosła za sobą żadnych negatywnych skutków. Stowarzyszenie „Primum Non Nocere”, koncentrująca się na błędach medycznych „z konsekwencjami”, szacuje, że może ich być rocznie nawet do 20 tys., do sądów trafia jednak ledwie ułamek z nich – wnoszony przez najbardziej zdesperowanych pacjentów.
Nowelizacja ustawy o prawach pacjenta i powołanie komisji wojewódzkich ma, zdaniem ministerstwa zdrowia, przyczynić się do zmiany tych proporcji i skrócić czas oczekiwania na odszkodowanie.
Błędy w sztuce lekarskiej – nazwane w ustawie eufemistycznie i mgliście
„zdarzeniami medycznymi” – za jakie przysługuje odszkodowanie
to m.in. powikłanie po zabiegach, zakażenie szpitalne, trwały
uszczerbek na zdrowiu, śmierć.
Jednak niektórzy prawnicy już dziś powątpiewają, by ustawa spełniła swoje funkcje. Jak twierdzą – jest niespójna, pełna pułapek, a wiele spraw po prostu nie kwalifikuje się do tego, by były rozpatrywane przed komisją.
Przykład? Wadliwe prowadzenie ostatniego etapu ciąży i porodu, w wyniku którego rodzi się martwe dziecko. Rodzice nie będą mogli wystąpić przed komisją jako spadkobiercy osoby bliskiej, dziecko urodzone jako martwe nie otrzymuje bowiem aktu zgonu.
Takich niedopatrzeń ustawodawcy jest więcej.
Osobną sprawą jest wprowadzenie limitów łącznych kwot odszkodowania i zadośćuczynienia, o jakie mogą się ubiegać poszkodowani pacjenci lub ich spadkobiercy (odpowiednio 100 tys. i 300 tys. złotych). To dużo mniej niż można wywalczyć w sądzie. W dodatku o tym, jaka kwota ostatecznie zostanie przyznana, decyduje nie komisja (ona wydaje tylko orzeczenie o zaistnieniu bądź nie „zdarzenia medycznego”, nikogo do niczego nie obligując), ale szpital i jego ubezpieczyciel. Jak się więc można domyślać, większość spraw i tak ostatecznie będzie trafiać do sądu.
Nowe przepisy są nieudolną próbą naśladowania
lub raczej karykaturą modelu
funkcjonującego w państwach skandynawskich
czytamy na stronach Stowarzyszenia „Primum Non Nocere”: Jeśli nie rozszerzono, w stosunku do postępowań sądowych, zasad przyznawania odszkodowań, to dla samego przyśpieszenia ich uzyskiwania, dużo prostsze, od tworzenia nowego prawa i powoływania komisji, byłoby usprawnianie pracy sądów. Uniknięto by też wprowadzenia nowych, dublujących ubezpieczeń szpitali, wypłacających ograniczone odszkodowania za szkody, które najczęściej objęte są i tak ubezpieczeniem od odpowiedzialności cywilnej.
To dlatego niektórzy wprost mówią o tym, że rzeczywistymi beneficjentami zmian prawa nie będą ani pacjenci, ani szpitale, lecz firmy ubezpieczeniowe.
– Nowelizacja praw pacjenta kosztowała mój 300-łóżkowy szpital 300 tys. złotych – mówił były minister zdrowia, Marek Balicki, który szefuje teraz warszawskiemu Szpitalowi Wolskiemu. – Płacilibyśmy mniej, gdyby przyjęto inne rozwiązanie. Szpitale nie powinny ubezpieczać się w giełdowej spółce, która musi dbać o zysk. Powinno się stworzyć publiczny fundusz odszkodowań. Takie fundusze działają w krajach skandynawskich.
Dolnośląska komisja
powołana została przez wojewodę
w grudniu ubiegłego roku
Zasiada w niej sześciu lekarzy – ewenement w skali krajowej, gdyż w innych wojewódzkich komisjach jest ich najczęściej dwóch lub trzech – a także prawnicy, pielęgniarka i dentystka. Do tej pory zgłoszono do komisji siedemnaście wniosków – dotyczyły przede wszystkim zakażeń szpitalnych, błędów diagnostycznych, niepowodzenia zabiegu operacyjnego. Trzy z nich zostały zwrócone, bo ich nie opłacono (200 zł), w trzech kolejnych zapadły decyzje – w tym dwie negatywne.
Pierwszym wydanym przez komisję orzeczeniem o „zdarzeniu medycznym” była sprawa pacjenta, który – niezdiagnozowany na czas i przewożony między dwoma wrocławskimi szpitalami – zmarł na sepsę. Komisja uznała, że oba szpitale – szpital na Weigla i szpital na Brochowie – winny wypłacić rodzinie zadośćuczynienie. Szpitale odwołały się od tej decyzji, ustawodawca bowiem dał im takie prawo, a drugi skład orzekający komisji zwolnił z odpowiedzialności brochowski szpital.
Minister zdrowia nie posiada informacji
dotyczących liczby wniosków
składanych do wojewódzkich komisji,
a tym samym zainteresowania pacjentów nowym trybem dochodzenia roszczeń z tytułu zdarzeń medycznych – pisał z rozbrajającą szczerością sekretarz stanu w ministerstwie zdrowia w odpowiedzi na interpelację poseł Marii Zuby. Mimo to media skrupulatnie podliczyły, że w pierwszej połowie roku do wszystkich wojewódzkich komisji zgłoszono ledwie 90 spraw.
Zdaniem Krystyny Kozłowskiej, Rzecznika Praw Pacjenta, niewielka ilość wniosków wynika stąd, że znowelizowane przepisy mają zastosowanie wyłącznie do „zdarzeń medycznych”, które nastąpiły po 1 stycznia 2012 r.:
– Teraz, kiedy minęło ledwie kilka miesięcy od wejścia przepisów w życie, nie można twierdzić, że pacjenci nie są zainteresowani tą formą dochodzenia roszczeń – mówiła, dodając, że dopiero pod koniec roku okaże się, jak w praktyce będą funkcjonowały te „innowacyjne przepisy”.
Postscriptum
Według statystyk prowadzonych przez Stowarzyszenie „Primum Non Nocere”, aż dziewięćdziesiąt procent skarg pacjentów dotyczy błędów medycznych popełnianych w sześciu tylko obszarach:
• Ponad jedna trzecia skarg wiąże się z nieprawidłowościami przy porodzie – niepodjęciem w porę decyzji o cesarskim cięciu czy pozostawieniem części łożyska w ciele matki – co prowadzi do poważnych w skutkach powikłań.
• 25 proc. skarg wiąże się z zakażeniami szpitalnymi: najczęściej WZW, gronkowcem złocistym, pałeczką ropy błękitnej, escherichią coli, grzybami.
• 9 proc. skarg dotyczy zbagatelizowania objawów rozpoczynającego się zawału mięśnia sercowego.
• 8 proc. skarg – uszkodzenia nerwu krtaniowego podczas operacji tarczycy.
• 5 proc. skarg – pozostawienia ciała obcego po zabiegu chirurgicznym.
• Reszta – uszkodzeń stawów żuchwowo-skroniowych w wyniku złej protetyki stomatologicznej.
Podjęcie radykalnych działań dla poprawy bezpieczeństwa świadczeń medycznych tylko w tych sześciu dziedzinach – piszą członkowie Stowarzyszenia – mogłoby znacząco zmniejszyć skalę problemu.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis