Wykluczeni

Żyjemy, jak to napisał jeden ze współczesnych filozofów, w „epoce niepewności”. Płynne i zmienne jest dziś wszystko: nasze życiowe plany, perspektywy, pozycja, jaką cieszymy się w grupie, miejsce pracy czy wreszcie losy przedsiębiorstw, które nam ją zapewniają. Ta wieczna niepewność rodzi napięcie i lęk, a życie zamienia w wielki wyścig – kto w tym wyścigu nie nadąża, kto stoi w miejscu, ten wypada z gry.

Jadwiga Góralewicz, dyrektor wrocławskiego Centrum Integracji Społecznej, przyznaje, że nie lubi słowa „wykluczeni”:
– Ma w sobie coś definitywnego. My tu wolimy używać terminu „osoby w kryzysie”. Kryzysy mają przecież swoje ramy czasowe, trzeba tylko znaleźć drogę i sposób, aby je przezwyciężyć.

Centrum powstało w 2006 roku. Jak inne z 50 istniejących w Polsce CIS ma na celu aktywizację, pomoc w rozwoju osobistym i usamodzielnianie osób zagrożonych społecznym wykluczeniem.  Przez te cztery lata z oferowanych przez placówkę programów pomocowych skorzystało łącznie niemal pół tysiąca osób w trudnej sytuacji życiowej, nieaktywnych zawodowo, niepełnosprawnych, ubogich, po 45 roku życia, bezdomnych, uzależnionych.
– To są osoby z różnych światów i po różnych przejściach – mówi psycholog  Irena Kęśminowicz. – Tu, w Centrum, mają możliwość korzystania z różnych wzajemnych doświadczeń życiowych. Do nas trafiają przecież także osoby o niezłych kompetencjach zawodowych, z wyższym wykształceniem, które po prostu nie radzą sobie w życiu. Ci, którzy skorzystali z pomocy Centrum i znaleźli zatrudnienie, stają się też modelami skutecznych zachowań na rynku pracy.

Indywidualne podejście do każdego, praca z psychologiem i doradcą zawodowym, szukanie „zasobów” osobistych i podnoszenie kompetencji społecznych przynosi efekty (wszystkie CIS mają zresztą wysokie wskaźniki powrotu na rynek zawodowy):
– Przeszło połowa spośród 138 uczestników naszego programu „CIS we Wrocławiu uzupełnieniem systemu pomocy bezrobotnym” znalazła dla siebie miejsce na otwartym rynku pracy – mówi dyr. Góralewicz. – A trzeba pamiętać, że nie jest on dla  grup wykluczonych szczególnie łaskawy.

Wykluczenie społeczne to

„kiedy budzisz się rano w tak złych warunkach, że natychmiast tracisz siłę, by cokolwiek robić”, „kiedy pracujesz na cały etat i nie zarabiasz dość, by godnie żyć”, „jesteś stary i mieszkasz sam; jesteś chory; boisz się samotności”, „nie masz dokumentów, więc nie istniejesz”… – tak o swoim doświadczeniu mówią osoby, które doświadczyły zjawiska marginalizacji. Bo wykluczenie społeczne to – niezależnie od przyczyn – głównie poczucie niepewności. To poczucie odtrącenia i niedopasowania. To brak zabezpieczenia i samotność. To wreszcie bariery w dostępie do usług, opieki, dóbr, instytucji. W czasach, kiedy państwo odżegnuje się od odpowiedzialności za los swych obywateli, wmawiając im, że wszystko zależy od nich samych, od ich przedsiębiorczości, kreatywności i siły przebicia, gdy forsuje dogmat o pomnażaniu kapitału – ci słabsi, nieprzystosowani, ci gorzej wyposażeni w społeczne kompetencje czują się zupełnie bezradni.

Z badań wykonanych na zlecenie Polskiego Komitetu EAPN wynika, że 17 proc. Polaków, czyli około 6,5 mln z nas, jest zagrożonych ubóstwem. To mniej więcej tyle, ile średnia europejska, ale – na co zwraca uwagę autorka badań, Anna Szukiełojć-Bieńkuńska – próg ubóstwa dochodowego w Polsce (po uwzględnieniu różnicy w poziomie cen między krajami) należy do najniższych w Unii: jest ponad trzykrotnie niższy niż w Wielkiej Brytanii i pięciokrotnie niższy niż w Luksemburgu. Ubóstwo dotyka najczęściej rodzin wielodzietnych, osób pozostających bez pracy, samotnie wychowujących dzieci, żyjących z zasiłków i rent socjalnych – częściej ludzi ze wsi niż miast, częściej starszych niż młodszych, częściej kobiet niż mężczyzn. Paradoksalnie, do tego grona dołączają też pracujący – jak podaje GUS, już 2,1 mln Polaków to „pracujący biedni” (średni miesięczny dochód, jaki uzyskują z pracy to 786 zł netto). Wbrew pozorom nie są to tylko osoby o najniższych kwalifikacjach, zatrudnione do prostych, kiepsko płatnych prac: co dziesiąty ma wyższe wykształcenie, a blisko 15 proc. wykonuje pracę umysłową – nierzadko średniego i wyższego szczebla. Stała praca przestaje być więc prostym „biletem do świata zasobów”.

Oczywiście, sam niedostatek nie musi jeszcze prowadzić do marginalizacji. Sprzężony jednak z innymi elementami (np. z niskimi kwalifikacjami, długotrwałym bezrobociem, słabymi zdolnościami adaptacyjnymi, niechęcią do zmian) często prowadzi do trwałego wykluczenia i generuje to, co jest najbardziej niepokojącym wyznacznikiem polskiej biedy: dziedziczenie ubóstwa i niskiego statusu społecznego. Bo bieda, niski poziom wykształcenia rodziców, ich zły stan zdrowia sprawiają, że dzieci wchodzą w życie z określonym bagażem i już na starcie mają trudniej. A przypomnijmy, że Polska należy do krajów o najwyższym stopniu zagrożenia ubóstwem dzieci i młodzieży: w biedzie żyje u nas co czwarte dziecko i jest to obecnie grupa najbardziej narażona na społeczne wykluczenie.

Rada Unii Europejskiej ogłosiła

rok 2010 Europejskim Rokiem Walki z Ubóstwem i Wykluczeniem Społecznym. Według danych Eurostatu 79 mln Europejczyków żyje w  ubóstwie, 30 mln cierpi na niedożywienie. „Obawiamy się  – piszą we wspólnym przesłaniu europejskie organizacje socjalne, – że obecna strategia wzrostu i zatrudnienia oraz liberalizacji rynku bez należytego nacisku na sprawiedliwość, integrację, uczestnictwo i dystrybucję dóbr, nie doprowadzi nas do Europy, w której każdy korzysta z podstawowych praw. Nieodpowiednia polityka co dzień generuje nową liczbę ubogich. Nie możemy akceptować ubóstwa jako elementu struktury społecznej. Budowanie Europy wolnej od ubóstwa wymaga od nas mobilizacji i koordynacji wszystkich programów – polityki socjalnej, mieszkaniowej, gospodarczej, zatrudnienia, zdrowia, edukacji i kultury”.

Warto przyjrzeć się więc, jak wyglądają polskie programy przeciwdziałaniu ubóstwu i wykluczeniu.
W 2004 roku rząd przyjął Narodową Strategię Integracji Społecznej –  dokument programowy, wytyczający kierunki polityki społecznej na najbliższe lata. Do priorytetowych zadań zaliczono między innymi: wzrost uczestnictwa dzieci w wychowaniu przedszkolnym, upowszechnianie kształcenia wyższego i dostosowanie go do rynku pracy, radykalne ograniczenie skrajnego ubóstwa, zwiększenie zatrudnienia osób niepełnosprawnych, objęcie dzieci i młodzieży programem zdrowia publicznego, rozwój pomocy środowiskowej.

Strategia miała być bazą,
na której podstawie tworzone będą szczegółowe, krótkofalowe programy działania. Takie jak choćby „Strategia polityki społecznej na lata 2007-2013”. W 2009 r. poseł Krzysztof Jurgiel zapytał ministerstwo pracy o stopień jej realizacji:
„Uprzejmie informuję – pisała w odpowiedzi na interpelację minister Jolanta Fedak – że wspomniany dokument przyjął rząd Marka Belki jako załącznik do Narodowego Planu Rozwoju (…) Po zmianie rządu, po wyborach 2005, Narodowy Plan Rozwoju zastąpiony został dokumentem o nazwie Strategia Rozwoju Kraju na lata 2007-2015, jednak nowe władze nie podjęły prac w kierunku zoperacjonalizowania strategii polityki społecznej. (…) W 2006 roku Rada Ministrów przyjęła dokument o nazwie Krajowy Program „Zabezpieczenie społeczne i integracja społeczna na lata 2006-2008”, a 16 grudnia 2008 r. dokument Krajowy Program „Zabezpieczenie społeczne i integracja społeczna na lata 2008-2010”. Dokument został zaprezentowany członkom Komitetu do Spraw Ochrony Socjalnej UE podczas spotkania w Brukseli. Strona polska spotkała się z wieloma pozytywnymi opiniami ze strony delegatów komitetu”.

Ta krótka ministerialna odpowiedź odsłania wszystkie grzechy główne polskiej polityki społecznej: nie ma ciągłości prac, nie ma debaty publicznej, są za to stosy dokumentów i mniej lub bardziej konkretnie nakreślone cele, choć nie wiadomo, kto, za co i jak ma je realizować. Zmieniające się rządy z lekceważeniem traktują dorobek poprzedników, forsując swoje własne koncepcje i sporządzając kolejne plany strategiczne. W miarę jak ich liczba przyrasta, zmniejsza się jednak zdolność do ich ogarnięcia, a tym samym – realizacji.

W myśl polskiej zasady nieciągłości
samorządowe Centra Integracji Społecznej mogą też wkrótce zakończyć swój żywot. A mówiąc ściślej  – już go właściwie zakończyły. Przepisami nowej  ustawy o finansach publicznych zlikwidowano bowiem gospodarstwa pomocnicze gmin, a w takiej właśnie formule powstawały CIS-y cztery lata temu. Zrodził się więc kłopot i dylemat – jak uratować placówki i ich dorobek. Jednym z pomysłów jest przekształcenie ich w jednostki budżetowe gmin, innym – przekazywanie ośrodków stowarzyszeniom zorientowanym na reintegrację zawodową i społeczną np. w ramach konkursu ofert na realizację zadań własnych gminy. Tak czy inaczej będzie to już zupełnie inna formuła.
– Sami nie wiemy, co nas czeka – mówi dyrektor wrocławskiego CIS, Jadwiga Góralewicz. –  Pomysłów jest kilka, ale każdy wiąże się z takim przeorientowaniem naszego statusu, że budzi to wątpliwości. Przez te wszystkie lata wypracowaliśmy sobie solidne i efektywne mechanizmy działania – żal, aby wysiłek samorządów i wykwalifikowanej kadry z powodu zmiany przepisów został zmarnowany.

 

O Joanna Kaliszuk 153 artykuły
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*