Dla wielu wrocławian ta wiadomość była jak grom z jasnego nieba – od lipca mieszkańcy mogą utracić możliwość przejazdów pociągami za darmo w ramach biletu MPK. Czy to koniec marzeń o kolei miejskiej? A może jest jeszcze szansa na porozumienie między miastem a przewoźnikami?
O 16:18 odjeżdża pociąg Kolei Dolnośląskich ze stacji Mikołajów. O 16:36 jest już na Brochowie – około 20 minut drogi w godzinach szczytu. Z tych połączeń od 5 lat korzysta Joanna Sztacheta, jeżdżąc do pracy i z powrotem. Rano wysiada z pociągu na Gądowie i przesiada się na rower miejski albo w tramwaj, bo ma jeszcze 2 km do pokonania. Wszystko w ramach karty miejskiej Urbancard. – Płacę 800 zł za rok, ale w tym czasie nie muszę się martwić o dojazdy – mówi. – Jeden bilet kolejowy z Brochowa na Kuźniki kosztuje 4,90 zł. Nie opłaca się kompletnie, bo jeżdżę dwa razy dziennie, czasem więcej, jak jest jeszcze coś do załatwienia. Na kartę co innego – mając Urbancard wsiadam, gdzie chcę: Mikołajów, Kuźniki, Nowy Dwór i mogę dowolnie się przesiadać, bez dopłacania. To oszczędność i wygoda. Teraz czuję się oszukana – kupiłam bilet na cały rok i w międzyczasie zmieniają się zasady gry. Jeśli miasto nie porozumie się z koleją, będę musiała zmienić pracę, bo nie chcę dojeżdżać ponad godzinę na Gądów. I napiszę do MPK o zwrot tych straconych od lipca środków – mówi.
Mieszkańcy mogli korzystać ze wspólnego biletu – miejskiego i kolejowego – od 2013 roku. Do przejazdów pociągami Kolei Dolnośląskich i POLREGIO upoważniały bilety okresowe zakodowane na karcie Urbancard oraz tradycyjne papierowe 24-godzinne, uprzednio skasowane w autobusie lub tramwaju.
– Ja korzystam głównie z biletów dziennych, bo do miasta nie jeżdżę codziennie – mówi Natalia Kozłowska, mieszkanka. – Jeden przystanek podjeżdżam autobusem, kasuję bilet, a potem przesiadam się na pociąg. W 6 minut docieram do centrum. Pociągi podjeżdżają co chwila, prawie jak metro. Kiedy muszę się przesiąść w tramwaj czy autobus, sprawdzam rozkłady jazdy w aplikacji jakdojade.pl. Dzięki temu płynnie mogę się poruszać po mieście, nie czekam długo na przystankach. Zdążę po pracy pojechać do centrum, załatwić sprawy i wrócić, żeby na czas odebrać córkę z przedszkola. Autem zaraz gdzieś bym utknęła. Wspólny bilet sprawia, że czuję się komfortowo jako mieszkanka Wrocławia, mam swobodę poruszania się i nie przepłacam – dodaje. Mieszkańcy łatwo nie odpuszczą. – Chętnie podpiszę petycję przeciwko likwidacji tej możliwości – mówi Mirosław Zielichowski, mieszkaniec. – Pociąg i przesiadka w autobus albo tramwaj bardzo ułatwiają mi życie. Tak jeżdżę do pracy i nie wyobrażam sobie inaczej – dodaje.
Trudne negocjacje
Dlaczego miasto miałoby zrobić ten krok wstecz, skoro Wrocław jest coraz bliżej urzeczywistnienia idei kolei miejskiej? Jak zawsze chodzi o pieniądze. Żeby wrocławianie mogli korzystać z kolei w ramach biletów miejskich, magistrat musi zapłacić za to przewoźnikom kolejowym. Obecna umowa obowiązuje do końca czerwca, a jej przedłużenie stanęło pod znakiem zapytania. Wcześniej wysokość dopłaty była uzależniona od liczby pasażerów. Od 2021 r. zmieniono ją na ryczałt, bazujący na liczbie zatrzymań pociągów. W czasie negocjacji nad nowym modelem rozliczania pojawiły się nieporozumienia dotyczące sposobu wyliczania opłaty i jej wysokości. W grudniu 2020 roku magistrat zdecydował się na przedłużenie umowy tylko do końca czerwca 2021 roku, a przewoźnicy mieli za ten czas dostać do podziału kwotę około 9 mln złotych. 16 kwietnia kolejarze zwrócili się do miasta z propozycją kontynuacji tej współpracy, nadal jednak nie wypracowano wspólnego stanowiska. Negocjacje jednak cały czas trwają. Jeżeli do sesji Rady Miejskiej Wrocławia, zaplanowanej na 17 czerwca, nie dojdzie do konsensusu, wrocławianie od 1 lipca nie wsiądą w pociąg na bilet miejski.
W międzyczasie obie strony proponowały kilka modeli współpracy. Gotowy był już projekt uchwały Rady Miejskiej Wrocławia z 5 maja, wprowadzający imienny bilet miesięczny „Nasz Wrocław Kolej”. Miał kosztować 18 zł cały i 9 zł ulgowy. Korzystać z niego mogłyby osoby posiadające ważny, miesięczny bilet kolejowy. Przeznaczony byłby tylko dla mieszkańców Wrocławia rozliczających podatek dochodowy w mieście i posiadających aktywny status w programie „Nasz Wrocław”. Bilet uprawniałby do przejazdów wszystkimi liniami MPK. Oznaczałby jednak koniec bezpłatnych przejazdów pociągami dla uczniów i seniorów.
Bilet miesięczny Kolei Dolnośląskich na odcinek do 5 km w dwie strony kosztuje 104 zł, do 20 km – już 178 zł. Do tego dopłata 18 zł na miejską komunikację i kwota robi się niemała. Cały miesięczny bilet „Nasz Wrocław” kosztuje obecnie 90 zł (45 zł ulgowy) i pozwala korzystać bez limitów z połączeń kolejowych oraz komunikacji miejskiej. To opcja korzystniejsza dla mieszkańców. W czasie majowej sesji nie uchwalono jednak wprowadzenia biletu „Nasz Wrocław Kolej”, więc nadal jest nadzieja na zachowanie obecnego rozwiązania.
Zatrzymanie pociągu zbyt drogie dla miasta?
Jakie jest oficjalne stanowisko miasta i przewoźników na tę chwilę? Magistrat ostatni komunikat wydał 1 czerwca. Poinformował w nim, że miasto złożyło samorządowi województwa, spółce Koleje Dolnośląskie i POLREGIO kolejną propozycję nowego modelu współpracy w zakresie honorowania Urbancard w pociągach przewoźników na terenie miasta. Miałaby to być umowa oparta na klarownym algorytmie i uzależniona od liczby zatrzymań pociągów we Wrocławiu. Za każdy postój miasto płaciłoby 36 zł brutto – wcześniejsza propozycja opiewała na 30 zł brutto. Magistrat oczekuje 500 tysięcy zatrzymań rocznie na terenie Wrocławia, co miałoby gwarantować postoje pociągów na wszystkich obecnych i nowych stacjach kolejowych, które zaczną funkcjonować w najbliższym czasie. Miasto chciałoby podpisać 3-letnią umowę współpracy – od 1 lipca 2021 r. do 30 czerwca 2024 r. Przewoźnikom propozycja miasta nie do końca się podoba. – Stawkę za zatrzymanie pociągu w 2022 r. proponujemy ustalić na poziomie 39 zł netto – podaje Bartłomiej Rodak, rzecznik prasowy Kolei Dolnośląskich S.A. – Minimalna liczba zatrzymań deklarowana przez przewoźników – w tym także przez POLREGIO – zostanie ustalona na poziomie 382 800 rocznie, zaś maksymalna – w okresie trwania umowy – na poziomie 690 000, obejmując tym samym wszystkie planowane do oddania w obecnym i przyszłym roku nowe linie i przystanki. Cieszy nas natomiast, że miasto zaakceptowało sugerowany przez kolej system rozliczeń w oparciu o liczbę zatrzymań. To krok w dobrym kierunku. We wcześniejszych propozycjach magistrat proponował model rozliczania w oparciu o liczenie pasażerów. Akceptujemy także proponowany trzyletni okres współpracy, zastrzegając jednak, że tak długi okres wymaga zawarcia w umowie klauzuli waloryzacyjnej, opartej o roczną stopę inflacji, ceny paliw oraz dostępu do infrastruktury, na które przewoźnicy nie mają wpływu – dodaje. Póki co Koleje Dolnośląskie 8 czerwca wystosowały kolejne pismo do miasta, w którym poddały pod rozwagę nowy model rozliczeń w oparciu o wozokilometry.
A miało być tak pięknie
Wydawało się, że rozwój kolei miejskiej we Wrocławiu idzie w dobrym kierunku. Nowe przystanki i linie, wspólny bilet – to wszystko przekonywało mieszkańców do przesiadania się w pociągi. – Jeżdżę od 5 lat i widzę, że naprawdę coraz więcej ludzi korzysta z kolei – mówi Joanna Sztacheta, mieszkanka. – Wiadomo, że w czasie pandemii liczba pasażerów spadła przez obostrzenia. Ale wcześniej potoki pasażerskie rosły z roku na rok. Zresztą teraz też wystarczy wybrać się na Mikołajów o 15 czy Psie Pole albo Brochów o 7 rano. Na Muchobór też jeżdżą całe tabuny. Miastu powinno zależeć na porozumieniu się, nawet jeśli trzeba za to więcej zapłacić, bo przecież teraz koszty wszystkiego rosną, także obsługi kolei. A kolej to przyszłość tego miasta – dodaje.
Jeszcze rok temu można było sądzić, że porozumienie między miastem a przewoźnikami umacnia się. W lipcu 2020 r. prezydent Wrocławia Jacek Sutryk został członkiem rady nadzorczej Kolei Dolnośląskich. Miało to ugruntować współpracę miasta z samorządem w zakresie rozwoju kolei miejskiej i aglomeracyjnej. Biuro prasowe Urzędu Miejskiego podawało wówczas, że dzięki tej decyzji współpraca z Kolejami Dolnośląskimi będzie lepsza, a rozwój kolei miejskiej przyśpieszy. Dlatego rezygnacja Jacka Sutryka z członkostwa w radzie Kolei w maju bieżącego roku to ewidentny znak, że ta współpraca nie ułożyła się tak, jak się spodziewano.
– Koleje Dolnośląskie są zdeterminowane, by zawrzeć kolejną umowę z wrocławskim magistratem. Czynimy ustępstwa, jednak chęci muszą być po obu stronach – mówi Bartłomiej Rodak z biura prasowego Kolei. Miasto również deklaruje, że nie wycofuje się ze swoich planów. – Naszym celem na najbliższe lata jest stworzenie kompleksowego systemu transportu publicznego, obejmującego między innymi wyczekiwaną przez wszystkich wrocławską kolej miejską i kolej aglomeracyjną – zapewnia Jakub Mazur, wiceprezydent Wrocławia.
Tymczasem kolej rozkwita
Równolegle z konfliktem miasta i kolejarzy do mieszkańców dotarły dobre wieści. Jeszcze w czerwcu ma być otwarty nowy przystanek kolejowy Wrocław Szczepin, z przesiadką na trasę tramwajową. Lada moment ma też zostać uruchomiony długo wyczekiwany przystanek Iwiny, z którego będą mogli korzystać także mieszkańcy Jagodna. Pod koniec tego roku PKP Polskie Linie Kolejowe planują uruchomienie ruchu pociągów na trasie nr 285 z Wrocławia, przez Sobótkę do Świdnicy. W jej ramach powstaną w mieście dwa nowe przystanki – Wrocław Partynice i Wrocław Wojszyce. Również na linii Wrocław-Sołtysowice – Jelcz-Miłoszyce powstaną na terenie miasta nowe miejsca zatrzymania pociągów: Wrocław Popiele (w rejonie ulicy Mydlanej), Wrocław Strachocin (w rejonie ulicy Zagrodniczej) oraz Wrocław Wojnów Wschodni. Na liście rezerwowej rządowego programu przystankowego znalazły się Stabłowice, Zakrzów i Tarnogaj. Trwają również prace nad studium wykonalności Wrocławskiego Węzła Kolejowego, który daje szansę na uruchomienie ruchu kolejowego przez Dworzec Świebodzki.
Nic, tylko jeździć pociągiem. Tak przecież jest szybciej, wygodniej i z korzyścią dla środowiska. Ostatnio mieszkanka, Joanna Sztacheta, zrobiła z mężem wyścig – ona pojechała pociągiem, on autobusem.
– Wyszłam z pracy o 15.30, zrobiłam zakupy i o 16.10 wsiadłam w pociąg na stacji Mikołajów – mówi. – Mąż o 15.40 wsiadł do autobusu 114 przy Placu Dominikańskim. Ja, z małym postojem pociągu przy semaforze, byłam na Brochowie o 16.37. Zdążyłam jeszcze pójść na przystanek autobusowy po męża, który dotarł na miejsce później niż ja – dodaje. Oby pani Joanna – i inni mieszkańcy – nadal mieli możliwość komfortowych przejazdów.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis