W spółdzielniach mieszkaniowych całej Polski trwa zbieranie podpisów pod protestem przeciwko zgłoszonemu przez posłów Kukiz’15 projektowi zmiany ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych oraz ustawy Prawo spółdzielcze.
Od kilkunastu lat podejmowane są nieustające próby likwidacji spółdzielczych mieszkaniowych. Ustawę o spółdzielniach mieszkaniowych zmieniano i nowelizowano w III RP już wielokrotnie. I za każdym razem, pod pozorem czy po prostu pretekstem obrony spółdzielców przed prezesami, ograniczano swobodę, samorządność i demokrację spółdzielni. Przy okazji odebrano i przekazano w ręce uprzywilejowanych biznesmenów sporo wspólnego majątku spółdzielców.
Teraz posłowie Kukiz’15 – bez żadnych konsultacji społecznych i eksperckich ocen – wrócili do niegdysiejszego pomysłu Platformy Obywatelskiej, aby nieruchomości spółdzielcze, w których choćby jeden lokal ma status wyodrębnionej własności – z mocy prawa stawały się wspólnotami. Chociaż od lat specjalne ustawowe przepisy dają mieszkańcom spółdzielczych budynków prawo do odłączenia się od spółdzielni (i założenia nowej spółdzielni lub wspólnoty) i nawet nakładają na władze spółdzielni – jeśli tylko większość mieszkańców nieruchomości wyrazi wolę odłączenia się – obowiązek załatwiania wszystkich spraw formalnych.
Ale ludzie nie zechcieli z tego prawa korzystać. W całym kraju (a jest 3,5 tysiąca spółdzielni mieszkaniowych) wyodrębniło się zaledwie kilkanaście nieruchomości. Tak silna jest świadoma lub mniej świadoma obawa przed „pójściem na swoje”.
I dlatego już 3 lata temu grupa posłów PO zdecydowała się na rezygnację z demokratycznych procedur i postanowiła, że nie większość mieszkańców ma decydować, czy opuścić spółdzielnię, ale choćby jeden lokator, który swój lokal wydzielił. Wtedy rozsądek zwyciężył i pomysł ten, głosami posłów PiS, został odrzucony. Dzisiaj wraca, choć jest rzekomo innego autorstwa.
Nie jest. Firmują go swoimi nazwiskami inni niż wtedy posłowie, ale stoją za nim bez wątpienia ci sami co wtedy lobbyści. To środowiska deweloperskie i prywatnych zarządców nieruchomości. Tylko oni, nie spółdzielcy, zyskają na zniszczeniu prężnych, silnych ekonomicznie spółdzielni mieszkaniowych, które – po parcelacji i decentralizacji – nie będą w stanie obronić znacznego wciąż, pomnażanego przez lata wspólnego majątku członków: pawilonów usługowych i handlowych, obiektów kultury, lokali użytkowych oraz wspólnych gruntów. Ta część tych gruntów, które da się podzielić na działki budowlane, stanie się za symboliczne grosze własnością deweloperów. Pozostałe – na których dzisiaj urządzane są place zabaw, tereny rekreacyjne i zielone skwerki między blokami – w większości staną się chaszczami albo dzikimi parkingami.
Dramatyczne różnice między utrzymaniem budynków spółdzielczych i wspólnotowych widać w całej Polsce, szczególnie w dużych miastach. I o ile wspólnoty deweloperskie nowych osiedli jeszcze jakoś sobie radzą, bo budynki mają po kilka, najwyżej kilkanaście lat – to obraz wspólnot komunalnych z kilkudziesięcioletnimi i starszymi budynkami jest, co każdy w mieście widzi, dramatyczny. I takie ryzyko technicznej zapaści grozi w przypadku budynków spółdzielczych, mających w większości od 30 do 50 lat. Bo w trybie wspólnotowych procedur dochodzenia do wiążących decyzji finansowych inwestycje modernizacyjne – a nawet poważne remonty – bywają nieosiągalne.
Posłowie dążący do likwidacji spółdzielczości mieszkaniowej w ogóle o tych sprawach nie mówią, pewnie nie mają o nich pojęcia. Najpierw chcą zburzyć, co jest – a później się zobaczy. To nie jest dobry sposób podejmowania strategicznych decyzji.
Duże spółdzielnie mieszkaniowe to silne niezależne organizacje obywatelskie. Takie organizacje bywają niewygodne dla każdej władzy, szczególnie lokalnej. I już choćby z tego względu powinny być obecne. Występując w imieniu tysięcy członków, czyli obywateli, dysponując merytorycznym eksperckim zapleczem i doświadczonymi kadrami spółdzielnie, broniąc interesów swoich członków, utrudniają łatwe załatwianie interesów wielkich grup biznesu. Chodzi o liczne przypadki, kiedy spółdzielnia zablokuje budowę jakiegoś monstrualnego wieżowca, poprowadzenie drogi przez osiedlowy park czy instalacje spalarni śmieci sto metrów od osiedla.
I jeszcze jedno. Duże spółdzielnie mogą działać taniej, wykorzystując na rynku efekt skali. Wszak każdej firmie walczącej o kontrakt opłaca się zmniejszać jednostkowy zysk w zamian za znaczący wzrost obrotu. Kiedy więc duże spółdzielnie ogłaszają przetarg na remont dachu, chodnika czy wymianę instalacji – to każda rozsądna firma zaplanuje mniejszy zysk, aby zyskać dodatkowe punkty przy następnym przetargu. Bo wie, że tych dachów, chodników, instalacji jest dużo – i przetargów na ich remonty też. Przecież właśnie dlatego, gdy ustawowo zlikwidowano spółdzielcze budownictwo mieszkaniowe (tzn. realizowane bez zysku, straszna konkurencja dla deweloperów) – ceny mieszkań w dużych miastach skoczyły o kilkaset procent. Bo zlikwidowano kotwicę wzrostu cen, rynkową konkurencję dla deweloperów. Proste.
Utrzymywanie więc, że likwidować trzeba spółdzielnie dla dobra lokatorów – to cyniczne oszustwo albo zupełny brak wyobraźni. Brońmy naszej spółdzielczej własności i bezpieczeństwa.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis