Tragedia w Gdańsku wyzwoliła kaskadę komentarzy o nienawiści w życiu społecznym. Zewsząd słychać nawoływanie do opamiętania, do zmiany języka debaty publicznej, do budowania wspólnoty, a jeśli już nie wspólnoty miłości, to przynajmniej tolerancji. Nic z tego nie będzie. I wyjaśniam – dlaczego.
Miłość i tolerancja – podobnie jak nienawiść – stanowią gatunkową nowinkę, mieszczą się w, jak ją nazywam, „cieniutkiej warstewce cywilizacji”, która grubą warstwą pokrywa nasze odziedziczone po praprzodkach umysłowe potrzeby, popędy i instynkty. Ale nienawiść jest starsza i silniejsza, gdyż jest „rozumną” nadbudową najpierwotniejszego instynktu niezbędnego w odwiecznej walce o przetrwanie – agresji. I w chwilach niepewności, osłabienia społecznych więzi, zachwiania bezpieczeństwa – nienawiść przejmuje rządy nad umysłami. Normy i wartości oparte na porządku i regułach prawa (religii, tradycji, kulturze) ustępują zakodowanym w ludzkim mózgu predyspozycjom, skłonnościom i koniecznościom sterującym naszymi strukturami poznawczymi (opisał te procesy w klasycznej pozycji, jeszcze z lat osiemdziesiątych, „Miłość i nienawiść”, austriacki uczony Irenaus Eibl-Eibesfeldt).
Gatunek homo żyje na Ziemi ponad może i dwa miliony lat i odniósł niebywały sukces wykształcając umiejętność świadomej, planowanej współpracy, kontroli instynktów, abstrakcyjnych pojęć i, z czasem, emocji – empatii, miłości i nienawiści. Ale w procesie ewolucji nic nie pojawia się z niczego (wybaczcie kreacjoniści), więc wszystkie nasze cechy fizyczne i psychiczne (budowa oka, wątroby, kolana i mózgu też) były tworzone z budulca już istniejącego. I tak, jak mamy pozostałości ogona, tak w naszym mózgu są nadal i rządzą nim pradawne procedury. Współczesna nauka działanie mózgu opisuje jako algorytm: myślimy i podejmujemy decyzje nie na skutek głębokich analiz i rozważań, ale najczęściej automatycznie, na skróty. Każdy z nas!
Nie wnikając w szczegóły można powiedzieć, że mózg (ludzki, małpi i krokodyli) posługuje się schematami. Kurczak widząc charakterystyczny cień skrzydeł nie rozważa, czy to jastrząb, czy latawiec, ale się chowa. Człowiek widząc drugiego biegnącego ku niemu z dzidą szykuje się do walki lub ucieka i decyzję mózg podejmuje w ułamku sekundy. Różnica jest tylko taka, że kurczak nie jest zdolny do weryfikacji prawdziwości zagrożenia, a człowiek już ma tę zdolność. Dlatego na wrocławskiej ulicy dzida nie zrobi wrażenia, ale w boliwijskiej dżungli na pewno.
Od zawsze wiadomo było, że określony bodziec (wzrokowy, słuchowy itp.) wywołuje automatyczną (instynktowną) reakcję. Współczesne ustalenia psychologii udowodniły jednak, że takie schematy (algorytmy!) rządzą również funkcjami poznawczymi człowieka. Otóż widzimy głównie to, co „chcemy”, słyszymy to, co „chcemy”, przyjmujemy informacje, które przyjąć „chcemy”, a odrzucamy „niewygodne” (co uczenie nazywa się likwidacją dysonansu poznawczego). W istocie o tym, co chcemy słyszeć, widzieć, a też komu ufać – nie my decydujemy, ale właśnie wbudowane schematy. Na tej wiedzy, nawiasem mówiąc, zbudowany jest współczesny marketing i polityka. Bo te ustalenia można opisać inaczej: człowiek nie chce myśleć, unika wątpliwości, nasz mózg jest leniwy, idzie na skróty (popularny wykład o tym każdy może znaleźć w książce noblisty Daniela Kahnemana „Pułapki myślenia”).
W wersji najbardziej prostackiej można to ująć tak: ciemny lud wszystko kupi. Jacek Kurski, który wyjawił swoją strategię propagandy telewizyjnej, głośno powiedział tylko to, o czym głośno i publicznie mówić się nie godzi, a co dla każdego lidera (w polityce, gospodarce, w każdym obszarze życia społecznego) jest oczywiste.
Głupota zaś, rozumiana, jako niechęć do myślenia i mnożenia wątpliwości, sprawia, że język nienawiści jest arcyskutecznym, niezawodnym środkiem manipulacji.
Instynkt ochrony rodziny i stada (grupy plemiennej) nadbudowany został u homo sapiens i wzmocniony tą szczególną, obecną już tylko w ludzkich mózgach, rozumną (?) gotowością do walki z każdym innym, z każdym obcym – potrzebą nienawiści. Ona zapewniła sukces grupom łowców i zbieraczy, sprawdzała się jeszcze w gromadach pierwszych osadników rolników na terenach dzisiejszych Chin czy Mezopotamii – czyli w społecznościach 200-300 osobowych – bo wtedy „nasza” grupa była naturalną wspólnotą krwi i każdy inny był oczywistym wrogiem. Dzisiaj nie ma tych naturalnych wspólnot rodowych czy plemiennych, więc poczucia wspólnotowego bezpieczeństwa szukamy we wspólnotach wyobrażonych, abstrakcyjnych (wiary, języka, politycznych itd.) i tę nienawiść kierujemy przeciw równie abstrakcyjnym, wyimaginowanym, wymyślonym (zasugerowanym też) innym wspólnotom. Pożyteczna funkcja nienawiści się zdegenerowała, wynaturzyła; ogon rządzi psem, mówiąc krótko.
Rodzi się pytanie: jak wobec tego powstała wielka cywilizacja, państwa, imperia, Unia Europejska wreszcie? Otóż sukces ten zawdzięczamy zakodowanym w naszych strukturach mózgu, odziedziczonym po naszych praprzodkach, mechanizmom obronnym: potrzebie hierarchii, przywództwa, posłuszeństwa.
Tak, jak stadem wilków czy szympansów rządzi dominujący samiec (ale u słoni najstarsza samica), tak i grupami łowców, a później plemiennymi strukturami rządzili – bezwzględnie i twardo – przywódcy. Jednostki słabe, mniej inteligentne i mniej sprawne fizycznie musiały być posłuszne, może miały mniej potomstwa, ale miały szanse przetrwać w grupie. Dlatego sceptycznie podchodzę do twierdzenia Yuvala Harariego, modnego dzisiaj myśliciela (jego książka „Homo. Od zwierząt do bogów” sprzedała się już w ponad 5 milionach egzemplarzy i równie dobrze sprzedaje się następna, „Homo Deus. Krótka historia jutra”), że człowiek jaskiniowy był inteligentniejszy od współczesnego, bo musiał więcej myśleć, kojarzyć, pamiętać i rozumieć, żeby przeżyć. A może nie musiał, jeśli był posłuszny liderowi, który myślał za wszystkich?
Potrzeba hierarchii, przywództwa i posłuszeństwa mają się nadal cały czas znakomicie. Wyklęty przez jednych a wielbiony przez drugich Richard Dawkins, wywodzi trwałość idei Boga (on pisze o memach) nie tylko z lęku przed niebytem po śmierci, ale również z zasady posłuszeństwa właśnie. Te zasady – hierarchii, autorytetu i posłuszeństwa – systemowo kontrolowały nienawiść (wykorzystywały ją dla wzmocnienia struktur władzy) i nie przeszkadzały w rozwoju cywilizacji. Powstały systemy prawne, etyczne, kultura – wspomniana „cienka warstewka cywilizacji” – jednak nie mogły być one radykalnie sprzeczne z pierwotnym dziedzictwem. Odwieczny nakaz zemsty rodowej (wróżda, wendetta) zastąpiono zemstą państwa: władca gwarantował ukaranie przestępcy, brał na siebie rodowy obowiązek – ale nie znosił zasady. Lęk przed innym, przed obcym, musiał być okiełznany, kiedy pojawiła się potrzeba wymiany międzyplemiennej, pojawili się kupcy, handel. I tak rodziła się najpierw zasada nietykalności i ochrony gościa (przybierająca formułę tabu), później spisane prawa ochrony szlaków handlowych, wreszcie tolerancja.
W końcu wymyśliliśmy prawa obywatelskie i takie tam różne cuda. Ale to w żadnym razie nie oznacza zasadniczej zmiany w algorytmach, którymi rządzi się mózg! Niestety. To wszystko obowiązuje warunkowo, jest tylko – jak, dla przykładu, Konstytucja RP – umową społeczną. W sytuacjach krytycznych znikną, jak sen. Zostaną pierwotne instynkty, popędy, emocje („Inter arma enim silent leges”, miał powiedzieć Cyceron, ale zamilkną wszystkie prawa nie tylko w czas wojny, ale i kiedy przez miesiąc we Wrocławiu nie będzie prądu, to tak na marginesie dyskusji o ekologii na przykład…)
Gotowość do nienawiści w nas tkwi. Należy do tych, wykształconych ewolucyjnie, potrzeb, które wzbudzić najłatwiej.
Wspaniałe „Kazanie na górze” porusza nas, a jakże! – jednak do czynu stokroć bardziej zmobilizuje nas rzucona przez polityka uwaga o „obcych przynoszących zarazki” albo o „drugim sorcie” osłabiającym naszą katolicką wspólnotę.
To zrozumiałe. „Nowy Testament” jest zestawem pięknych, utopijnych postulatów, taką właśnie „warstewką cywilizacji”, pokrywającą odwieczne zasady opisane w pełnym zdrad, mordów i nienawiści „Starym Testamencie” – rzetelnym i prawdziwym obrazie społeczeństwa sprzed trzech tysięcy lat.
Molierowski Pan Jourdain nie wiedział, że mówi prozą. Przywódcy przez tysiące lat nie wiedzieli, że mówią „językiem nienawiści” i wykorzystują umysłowe ograniczenia, wbudowane w ludzki mózg algorytmy i tę skłonność do nienawiści. A ta skłonność umożliwiła potworne wojny religijne, sprawiła rzezie katarów w średniowiecznej Francji, usprawiedliwiła wymordowanie milionów ludzi w czasie Wojny Trzydziestoletniej, ustawiła ludzi w długich kolejkach do komisji poborowych w 1914 roku, dała wreszcie sukces wyborczy faszystów we Włoszech i w Niemczech, a też pozwoliła entuzjastycznie mordować sąsiadów w Jedwabnem, na Wołyniu i w Srebrenicy. To fenomen wyróżniający homo sapiens z całego świata zwierzęcego; zwierzęta ryzykują życie lub zdrowie tylko w obliczu zagrożenia życia swojego, swojego potomstwa lub grupy krewniaczej, a tylko my jesteśmy gotowi zabijać się i być zabijanymi w imię abstrakcji, idei (wiary, państwa, idola, patriotyzmu i czego tam jeszcze nie wymyślono i nazwano dla mobilizacji emocji).
Drobny przykład. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy mobilizuje setki tysięcy wolontariuszy do pozytywnych działań, zbiera na sprzęt medyczny dla noworodków. A jakaż nienawiść temu towarzyszy! Czytam w Internecie manifest gościa, który wyjawia, dlaczego nienawidzi Owsiaka. Bo ów miał kłopoty w szkołach, osiągnął sukces i sławę, bo to inni za niego pracują i tak dalej. Ani słowa o tym, żeby autorowi tego manifestu w czymkolwiek i jakkolwiek Owsiak zagrażał albo szkodził. I to jest właśnie ten fenomen! Jeśli nie ma uzasadnionego powodu do nienawiści (ktoś nas krzywdzi, ktoś nas straszy, okrada, zniewala itd.) człowiek tę potrzebną do życia nienawiść skieruje w dowolnym kierunku. Tysiące Polaków nienawidzi Żydów, Arabów, gejów, lewaków, genderu, chociaż na oczy nie widziało ani Żyda, ani Araba, ani też geja czy komucha, zaś o postulatach gender nie ma zielonego pojęcia.
Ludzkość pokładała nadzieję w rozumie. Dziś wiemy, że na próżno. Wyzwolić się choćby w skromnym zakresie ze schematów poznawczych, czyli nabyć umiejętność krytycznego myślenia, tolerować wątpliwości, potrafi kilka procent populacji. Te kilka procent kształtowało zawsze poglądy „ciemnego ludu”, mniej czy bardziej świadomie manipulowało opinią masową, jednoczyło do działań konstruktywnych lub destrukcyjnych, krótko mówiąc – było autorytatywną elitą. I nawet demokracja działała sprawnie: „ciemny lud” kupował proponowany przez elity (zawsze podzielone!) taki czy inny pakiet poglądów. Tym samym zakodowane w naszych mózgach potrzeby posłuszeństwa i hierarchii gwarantowały, że elity sprawowały – najpierw na plemiennym wiecu, później korzystając z ambony, z prawa, wreszcie z prasy i telewizji – nadzór nad podażą tych pakietów, sterowały nienawiścią.
Prezydenta Narutowicza zabiły ówczesne elity (językiem nienawiści uczyniły go w masowej wyobraźni żydowskim pachołkiem i lewakiem) i prezydenta Adamowicza też – czyniąc go ikoną „drugiego sortu”, „lewactwa, złodziejstwa i zdrady”.
Elity – inspirując i kontrolując nienawiść – pilnowały jednak monopolu nad rządami umysłu mas. Oferując publiczności do „zakupu” pakiety poglądów, różniąc się nieraz drastycznie w sferze opinii czy interpretacji zdarzeń, z zasady nie podważały na przykład autorytetu nauki. Żaden więc redaktor – ani endek, ani piłsudczyk, ani socjalista – nie puściłby do druku informacji, że Ziemia jest płaska, przodkowie Mieszka wojowali z Aleksandrem Macedońskim a atom, to wymysł szatana, bo go nie widać.
Ale to się właśnie zmienia. Tak zwana „zbiorowa mądrość ludu” – hasło będące wyłącznie sposobem manipulacji politycznej – staje się realnym bytem. Na całym świecie lud słyszy z ust elit, że jest mądry, słuchany i elity mu służą i lud w to kłamstwo, w tę pochwałę głupoty wierzy. Przeto każdy Janusz może dzisiaj ogłosić, że szczepionki szkodzą, a każda Zosia, że klimatyczne ocieplenie to spisek zdrajców, a ich opinie w Internecie są równie ważne, jak głos ordynatora Centrum Zdrowia Dziecka i konferencji profesorów badających klimat. I tak język nienawiści wymyka się spod kontroli i kieruje się nie tylko przeciw wskazywanym przez elity celom – przeciw Tuskowi, Kaczyńskiemu, gejom czy prawakom – ale przeciw elitom: służbom nakazującym szczepienia albo uczonym nakazującym zamykanie węglowych elektrowni.
Ten proces jest nie do powstrzymania. Przecież elity nie zlikwidują internetowych kanałów komunikacji, źródła miliardowych zysków i politycznych bonusów; dla władzy i pieniędzy stracą więc kontrolę nad nienawiścią. I rychło zostaną znienawidzone in corpore. Nastąpi, jak przewiduję, kolaps cywilizacji. Apokalipsa. Żadnej nadziei. Przecież nawet Ordo Iuris głosi, że walka z językiem nienawiści jest bez sensu. Bo jak rozmawiać o wrogach bożego prawa? No jak?
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis