
Lato sprzyja rowerowym wycieczkom po Dolnym Śląsku lub przejażdżkom po Wrocławiu i okolicach. Po tych trasach prowadzi nas pustynny wędrowiec Marcin, autor wydanego niedawno „VeloPrzewodnika”.
155 dni jazdy rowerem pod rząd. Każdego dnia średnio 200 kilometrów. W ubiegłym roku zrobił to na Dolnym Śląsku triatlonista Adrian Kostera podczas wyzwania łączącego rower z bieganiem i pływaniem. Pobił rekord Guinnessa. Niestrudzony sportowiec jeździł głównie w okolicach Stawów Milickich, na terenie gminy Miękinia i przy Sobótce.
W pewnym momencie przyłączyło się do niego 50 kolarzy niezwiązanych z wyzwaniem. Relacje obiegły internet. Trudno było sobie wtedy wyobrazić lepszą promocję Dolnego Śląska jako regionu dobrego na wycieczki rowerowe.
Taka liczba dni i kilometrów jest oczywiście nieosiągalna dla większości ludzi żyjących na Ziemi, ale część tras ziemi dolnośląskiej jest osiągalna dla każdego rowerzysty, niezależnie od wieku, umiejętności, kondycji. Toskania jest piękniejsza, słowackie Tatry bardziej majestatyczne, na czeskich Morawach płynie smaczniejsze wino, w Austrii i Niemczech trasy są lepiej przygotowane, ale cudze chwali się często, gdy swoje jest nieznane.
Szlakiem Szurkowskiego w dolinie Baryczy
Trasa Adriana Kostery biegła przez dolinę Baryczy ze Stawami Milickimi oraz przy Sobótce u podnóża Ślęży nie bez przyczyny. Te rejony są dolnośląskimi klasykami na rower. Ulubionymi miejscami niejednego rowerzysty, włącznie z Marcinem Jakubem Korzonkiem, który niedawno opracował i wydał „VeloPrzewodnik. Wrocław i okolice rowerem”.
— Dolinę Baryczy, z największym kompleksem stawów rybnych w Europie, darzę niewątpliwie największą sympatią. Jest tam ikoniczna wręcz trasa Ryszarda Szurkowskiego. To wspaniały przykład perfekcyjnie zrobionej wydzielonej drogi rowerowej. Część szlaku prowadzi śladem kolejki wąskotorowej. Absolutny hit ze względu na potężną przyrodę i ilość ptactwa — opowiada Marcin Korzonek.
Zapętlony szlak, liczący nieco ponad 100 km, zaczyna się i kończy w Krośnicach pod muzeum Ryszarda Szurkowskiego, wybitnie zasłużonego i utytułowanego kolarza szosowego. Jeżeli ktoś nie ma samochodu, może wybrać się tam z Wrocławia pociągiem Kolei Dolnośląskich (np. składem o nazwie Ryszard Szurkowski z większą ilością miejsca na rowery). W zdecydowanej większości trasa prowadzi powiatowymi i gminnymi drogami asfaltowymi w towarzystwie samochodów, ale ruch jest nieduży. Są także odcinki leśne i szutrowe.
Marcin Korzonek w „VeloPrzewodniku” proponuje krótszą (52 km) trasę – z Krośnic do Żmigrodu –zahaczającą o Szlak Szurkowskiego. Pisze o niej w nowej publikacji:
„Największą zaletą jest fakt, że w większości przebiega ona po wydzielonej drodze rowerowej. Jedynie na odcinku 9-kilometrowym będziemy jechać po drogach publicznych z niewielkim ruchem. Jeżeli zamiast z Krośnic ruszymy z Milicza, to do przejechania będziemy mieli 36 km wyłącznie po drodze rowerowej. To doskonały pomysł na wycieczkę z mniejszymi dziećmi”.
Po drodze mija się m.in. dom, do budowy którego w XIX wieku wykorzystano najuboższą rudę żelaza – darniową. Ta skała osadowa, powstająca na podmokłych terenach, była kiedyś często wykorzystywana do stawiania ścian domów. Inne atrakcje na trakcie to Wieża Ptaków Niebieskich w Grabownicy, stacja kolejki wąskotorowej w Miliczu, stawy, wiatrak w Duchowie, Muzeum Bombki i na koniec pozostałości po pałacu w Żmigrodzie, skąd odjeżdża pociąg KD Szurkowski do Wrocławia.
Rower Błażeja aż podskakiwał z radości, choć trasa jest płaska.
Góry (nie) tylko dla górali
Drugim godnym najwyższego wyróżnienia miejscem są okolice Ślęży. Nie ta góra, ściśnięta przez tłumy, jest jednak teraz warta naszej uwagi, lecz drugi wyodrębniający się w masywie szczyt, czyli Radunia.
— Radunia nawet w weekendy jest mało oblegana — doradza Marcin Korzonek. — Na jej szczyt nie można wprawdzie wjechać, bo jest tam rezerwat, dlatego trasa wiedzie dookoła góry. Zastrzegam, że dla niewprawionych jest trudna, natomiast okazuje się bardzo łatwa dla osób, które mają doświadczenie w górskim terenie. Jest kilka przełęczy po drodze, piękny porzucony kamieniołom. Część trasy, przez las (singiel Suliwoods), przeznaczona jest tylko dla rowerów górskich. Jest jednokierunkowa, więc bezpieczna i często pusta.
W przewodniku opisana jest trasa dookoła dwóch tych gór i jasno w nim pisze autor: „najtrudniejsza technicznie trasa ze wszystkich. Masyw Ślęży to doskonałe miejsce, aby rozpocząć swoją przygodę z kolarstwem górskim (MTB)”.
Przebieg (34 km): stacja kolejowa Sobótka – zamek Górka – przełęcz Tąpadła – Słupice – Sulistrowiczki – Strzegomiany – stacja kolejowa Sobótka.
Rower Błażeja dojechał do przełęczy Tąpadła. Na szczyt Ślęży poszli.
Dygresje o pustynnym wędrowcu
Polecenia Marcina Korzonka są godne zaufania, bo z niejednego pieca chleb jadł. Ma 50 lat i jeździ rowerem, odkąd pamięta. Na pierwszą długą wyprawę wyruszył w 1996 roku w Alpy. Zagranica do dziś przyciąga go najmocniej. Był w Azji, Afryce, Ameryce Południowej. Kocha Himalaje i Andy. W wysokich górach na rowerze czuje się jak ryba w wodzie, ale jego środowiskiem naturalnym są także pustynie. Przejechał ich jedenaście!
Gobi w Azji Wschodniej (piąta co do wielkości na Ziemi), Syryjska (jego pierwsza, zaliczył ją na studiach niczym egzamin z geografii), trochę Sahary (w Tunezji), Synaj (większa część tego półwyspu to pustynia), piaskowe morza w Turkmenistanie, Uzbekistanie i inne.
— Danakilska w Etiopii jest bardzo mała i specyficzna, najgorętsze miejsce na świecie — wspomina. — Mieszka tam lud Afarów, nieprzyjaźnie nastawiony do innych ludzi. Musieliśmy mieć obstawę wojskową, żeby wjechać.
Wielkimi literami zapisał w pamiętniku Atakamę w Chile – kraju słynącym z najwyższego wulkanu na naszej planecie. Ojos del Salado jest wysoki na 6893 metry. Atakował go dwukrotnie, żeby pobić rekord świata w wysokości, na jaką z poziomu morza wjechał rowerzysta. Pierwszy raz spróbował we wczesnej pandemii (przez co ledwie zdążył na samolot do Polski), drugi raz w 2023 roku. Dwukrotnie się nie udało.
— Nie wierzę, żeby dało się na niego wjechać. Droga jest za bardzo nachylona. Podłoże zbyt luźne. Rower zapada się w pyle wulkanicznym — tłumaczy nasz przewodnik. — Za drugim razem dojechałem do 5930 metra i jest to najwyższa wysokość, na jaką wjechał Polak.
W Polsce też są pustynie, tudzież obszary do pustyni podobne. — Pojechałem z rowerem na Błędowską, ale lunął taki deszcz, że nawet z samochodu nie wysiadłem. Obraziłem się więc na tę… pustynię — mówi pół żartem, pół serio.
Wrocław i okolice
Z bezkresnych połaci żółtych ziarenek czas wrócić do swojej piaskownicy. Od razu w jej środek, czyli do Wrocławia, który notabene nazywany jest pustynią betonową, z uzasadnionych przyczyn coraz rzadziej. Szare place są konsekwentnie zazieleniane, przy ulicach sadzone są drzewa. Ścieżek rowerowych przybywa, ich jakość się poprawia.
W „VeloPrzewodniku”, którego autor całe życie mieszka we Wrocławiu, są przede wszystkim propozycje wycieczek po mieście i jego okolicach. — Większość do 30 kilometrów, dla każdego. Starałem się wybrać głównie takie przez tereny zielone albo przy wodzie, pozwalające się zrelaksować i odpocząć od miejskiego zgiełku. To często drogi gruntowe, ale dobrze przygotowane — mówi autor. — Zwracam uwagę na praktyczne rzeczy: którą nie jeździć w upalne dni, która jest odpowiednio szeroka dla rowerzysty z dzieckiem lub z przyczepą dla psa. Włożyłem do przewodnika szlaki w cieniu drzew na przykład przez aleję dębową wzdłuż Widawy.
Propozycji jest łącznie 20. W opisie każdej są informacje praktyczne, ułatwiające zaplanowanie wycieczki. „Priorytetem przy wyborze przebiegu trasy była jej przejezdność, aby w żadnym momencie nie trzeba było prowadzić roweru. Bardzo ważne było też, aby nie było konieczności jazdy drogami z dużym ruchem samochodowym.”
Jego dwie faworytki to: „przyjemna i łatwa” trasa z mostu Oławskiego we Wrocławiu wzdłuż Oławy na kąpielisko Błękitna Laguna w Siechnicach (29 km), a także „bardzo zróżnicowany klasyk” z kładki Zwierzynieckiej do wieży we wsi Kotowice w gminie Siechnice i inną drogą do Wrocławia (48 km).
Oprócz nich do miana najlepszych aspirują trzy krótkie pętle w dolinie Bystrzycy. — Jedne z bardziej dzikich, malowniczych i bardzo zielonych: Szlak Bobra (16 km), Szlak Bielika (22 km) i z Leśnicy do Leśnicy (23 km). Z nich najtrudniejszy jest Szlak Bielika przez Kąty Wrocławskie — wymienia Marcin Korzonka.
Dodaje o Wrocławiu: — Przede wszystkim mamy rowerowe rzeki: Odrę, Widawę i Oławę, oraz oczywiście wały, które są naturalnymi drogami rowerowymi, z dala od samochodów. Bezpieczne i ładne krajoznawczo. W ostatnich latach trakty na wałach stały się lepsze. Po prostu trzeba nimi jeździć.
Do nieba jest daleko
„VeloPrzewodnik” jest do kupienia w księgarniach stacjonarnych i internetowych. Pozycja nader kusząca dla osób noszących się z zamiarem rozpoczęcia rowerowych wycieczek po mieście i dalej. Inspirującą pozycją elektroniczną jest z kolei strona dolnyslaskrowerem.pl. Jej autorzy zgromadzili około 250 propozycji o łącznej długości ponad 2900 kilometrów, ale nie liczby, a kategorie wyszukiwania mają tam największe znaczenie.
Można przeglądać trasy, wybierając krainy: Bory Dolnośląskie, Dolina Baryczy, Dolina Odry, Góry Sowie, Pogórze Kaczawskie, Wrocław, Ziemia Kłodzka i Ziemia Wałbrzyska. Są filtry trudności: łatwa, średnia, trudna. Jest kryterium typu trasy: rodzinna, widokowa, z dojazdem koleją, dla niepełnosprawnych, MTB (rowery górskie) i inne. Czwartym parametrem wyszukiwania jest długość.
Przeglądając tę stronę, można odnieść wrażenie, że Dolny Śląsk to niebo na dwóch kółkach, jednakże na nasz region nie można patrzeć przez różowe okulary. Dlaczego? Marcin Korzonek uważa, że w dolnośląskim keksie są dwie rodzynki: wyżej wymieniona Dolina Baryczy i droga wokół masywu Ślęży. Po ich wyjęciu niewiele smaku w cieście zostaje.
— Są piękne miejsca, wspaniałe tereny, ale często trzeba jeździć z samochodami, samemu wyznaczać sobie trasy. Zdecydowanie brakuje wydzielonych dróg rowerowych, szerokich, gładkich. Nie mówię, że zawsze ma być asfalt, szuter też jest w porządku. Przede wszystkim rowerzyści powinni jeździć z dala od aut, bez stresu — mówi doświadczony rowerzysta.
Śliczne Góry Sowie na przykład. Ich obraz oglądany z roweru wymalowuje się pod powiekami i śni nocami. Tam jednak, w dolinach, jeździ się drogami asfaltowymi. Trasy typowo rowerowe są natomiast na zboczach. — Jest ich dużo, ale zasadniczo dla rowerów MTB, dla zaawansowanych. To już nie są turystyczne wycieczki, a pogranicze sportu. Taka, niestety, jest specyfika Dolnego Śląska. A chodzi o to, żeby tworzyć bezpieczne trasy osiągalne dla wszystkich, nie tylko dla sportowców z mocną łydką — twierdzi Marcin Korzonek. — Ku temu trzeba woli i pieniędzy — dodaje.
Jego zdaniem na pochwałę zasługują Koleje Dolnośląskie, które wagonami dla rowerzystów starają się rozruszać turystykę na dwóch kołach. — Trasy rowerowe to nie tylko drogi. To także kolej, noclegi, miejsca z jedzeniem — argumentuje Marcin. — U nas kończy się na zapowiedziach. Mówi się o cyklostradach, autostradach rowerowych. Trzeba myśleć długofalowo i pamiętać, że z takimi zadaniami gminy sobie nie poradzą same, bo nie będą miały pieniędzy. To musi być robione odgórnie — przekonuje. — Wystarczy pojechać do Niemiec czy Austrii, żeby się przekonać, jak to się robi. Albo brać przykład z najlepszych województw w Polsce: zachodniopomorskiego i małopolskiego. Pod względem liczby i jakości tras z prawdziwego zdarzenia Dolny Śląsk nawet się do nich nie zbliża.
Dojechaliśmy do końca, ale jak mówią: każda meta to jakiś początek.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis