Zabronili ojcowie marianie księdzu Bonieckiemu odzywać się publicznie. I stała się sensacja ogólnopolska, chociaż – prawdę mówiąc – to nic nadzwyczajnego: że Kościół każe milczeć. Normalna rzecz, jak historia długa. Tyle że dzisiaj już nie rozpala stosów dla inaczej mówiących.
Nazwisko księdza Adama Bonieckiego znam od zawsze. Za mojej młodości był, jak to nazywano, asystentem kościelnym „Tygodnika Powszechnego”, a „Tygodnik Powszechny” za mojej młodości – czyli w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – był niezależnym i jedynym jawnie opozycyjnym pismem w Polsce. Czytałem je, rzecz jasna, zawsze poczynając od Kisiela, omijając filozoficzne rozważania uczonych świeckich i duchownych o istocie bytu i wiary i pułapkach nędznej dialektyki, a koncentrując się na smakowitych tekstach politycznych, też, rzekłbym, swoiście teologicznych.
Wszyscy wtedy czytali „TP” – komuniści, katolicy, żydzi i cykliści, w każdym razie inteligencja cała, bez wyjątku. Jerzy Turowicz, naczelny „TP”, to był ktoś w życiu intelektualnym i politycznym Polski, był kimś dzisiaj już nieznanym w życiu publicznym – autorytetem. Więc ja czytałem ten krakowski tygodnik (kupowało się spod lady, bo nakład był przez władze limitowany) i trochę żałowałem redaktorów: bo z jednej strony srogą mieli cenzurę państwową, upstrzone były wielkie strony Tygodnika kwadratowymi nawiasami zaznaczającymi wykreślenia cenzorskie, a z drugiej strony mieli tego księdza Bonieckiego, asystenta kościelnego, czyli – co tu kryć – też cenzora przecież.
Aczkolwiek nikt i nigdy nie odważyłby się księdza asystenta nazwać cenzorem! Ksiądz Boniecki, przyjaciel Karola Wojtyły, znajomy i rozmówca kardynała Wyszyńskiego, szef polskiej edycji L’Osservatore Romano, bywalec najlepszych krakowskich i polskich salonów – nie wyrokował, co wolno a czego nie wolno drukować. Skądże. Ksiądz Boniecki w pewien subtelny sposób łączył różne środowiska – te, na przykład, fascynujące się personalizmem z tymi od Królowej Polski, te różańcowe z tymi od Pascala, te kościelne z przykościelnymi i całkiem niekościelnymi. I ktoś musiał czuwać, aby granic teologicznej przyzwoitości jednak nie przekroczyć, aby redaktorowi Turowiczowi szepnąć wątpliwość, czy aby na pewno ten czy ów tekst warto zamieścić. Taka rola księdza asystenta – pilnować granic wolności i wolności pilnować.
Na łamach Tygodnika toczyła się wielka i ambitna ciągła dysputa o miejscu i roli katolicyzmu (może w ogóle wiary czy transcendencji) we współczesnym społeczeństwie, o wolności, odpowiedzialności, godności, podmiotowości i możliwości łączenia wiary z rozumem. Teraz takie dysputy toczą katolicy we Francji, w Niemczech i Brazylii, a nawet w Kongo. W Polsce już nie. W Polsce już wszystko wiadomo, wszystko jest jasne i wszelkie dyskusje zbędne są. Nie ma innej prawdy poza prawdą arcybiskupa Michalika, ojca Rydzyka i posłanki Sobeckiej. Wątpliwości są wykluczone – oznaczają zdradę Polski i przejście na stronę Szatana.
Wielkość Tygodnika Powszechnego to już historia. Historia Polski, żeby była jasność. Częścią tej historii jest Adam Boniecki, po Jerzym Turowiczu przez jakiś czas redaktor jego naczelny – chociaż już zupełnie innego Tygodnika: ten wpływowy i znaczący zaduszony został w potopie niezależnych gazet katolickich serwujących prawdy jedyne i bezdyskusyjne. I twierdzących, że Kościół zawsze był otwarty, bronił wolności i zawsze ubogi – był z biednymi.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis