Widelec

Na językach
/ autor:jk

 Stało się. Wiceminister obrony narodowej, Bartosz Kownacki, w cywilu prawnik, postanowił pouczyć Francuzów, że są barbarzyńcami, prostakami, ordynusami  i że tylko dzięki nam, Polakom, łyknęli kiedyś odrobinę kultury. „To są ludzie, którzy uczyli się od nas jeść widelcem parę wieków temu. To jest oczywista historia…  Henryk Walezy… Zapraszam do poczytania na ten temat”, mówił z pełnym wyższości uśmieszkiem minister „erudyta”  w jednym z publicystycznych programów.

Trudno uznać tę wypowiedź za język dyplomacji, ale minister Kownacki przecież żadnym  dyplomatą nie jest. Jest, jak na wiceszefa resortu siłowego przystało, prawdziwym wojakiem i jako wojak postanowił  w rozgrywce o Caracale wytoczyć najcięższą artylerię. Przyznam jednak, nie pojmuję, czemu za oręż wybrał sobie akurat widelce.

Zresztą, może minister jest też znawcą etymologii? I może wie doskonale, że widelec jest blisko spokrewniony z rodzimymi widłami (od prasłowiańskiego *viti, czyli wić, nawijać), które przecież nierzadko służyły Polakom za środek bojowy.  Co prawda – nie tym wysoko urodzonym, ale jednak.

Dzięki ministrowi trwa teraz ożywiona historyczna dyskusja: czy Walezy uciekał z Polski z widelcami, czy bez (uciekał, jak głosi legenda, w kobiecym przebraniu; w ogóle lubił ów król nadzwyczaj ozdobne fatałaszki, brylanty, błyskotki –  aż dziw, że minister tej akurat kwestii nie podniósł), czy może raczej sprowadziła je do Francji jego matka, Katarzyna Medycejska, wprost z Włoch (stamtąd miały też, dzięki królowej Bonie, widelce trafić i do nas, twierdzą historycy).

Jakkolwiek było, słowo widelec pojawiło się w polszczyźnie dopiero około XVIII wieku, czyli wtedy, gdy narzędzie to zaczęło się powoli upowszechniać. Wcześniej posługiwano się nazwą widełki, a korzystali z nich co najwyżej monarchowie.

O  dawnych zwyczajach przy stole barwnie opowiada Jędrzej Kitowicz, osiemnastowieczny polski historyk i pamiętnikarz, w „Opisie obyczajów za panowania Augusta III”: „Długo trwał zwyczaj, iż dworzanie i towarzystwo nosili za pasem nóż, jedni z widelcami, drudzy bez widelców, inni zaś prócz noża z widelcami miewali uwiązaną u pasa srebrną, rogową lub drewnianą łyżkę. Jeżeli zaś który swojej nie miał, pożyczał jeden u drugiego, albo zrobił sobie łyżkę ze skórki chlebowej, zatknąwszy ją na nóż, co nie było poczytywane za żadne prostactwo w wieku  w y k w i n t n o ś c i ą    f r a n c u s k ą  nie bardzo jeszcze zarażonym”.

Trochę to nie po myśli pana ministra, ale minister Kitowicza wcale czytać nie musiał. Szczęśliwie, nie zna też chyba fraszki, która krążyła po Polsce tuż po ucieczce Henryka Walezego: „Francuz jest prawy barbar, co hardy, złośliwy,/I cokolwiek z nim poczniesz, odmienny a łżywy”, bo pewnie byłby ją przytoczył. Francuzi mogliby wtedy odpowiedzieć  pamfletem „Adieu a la Pologne”, niejakiego Philippe’a  Desportesa,  który opuścił Polskę jeszcze przed Henrykiem, i nie najlepiej wspominał polski lud: „barbarzyński, arogancki a lekko myślący/Chełpliwy, mocny w gębie i wciąż tokujący/Dobami siedzi w izbie rozpalonej/Nie znając radości prócz szklanki opróżnionej”.
No i nowa wojna dyplomatyczna gotowa.

 

 

 

O Joanna Kaliszuk 147 artykułów
Joanna Kaliszuk jest dziennikarką, redaktorką naczelną Gazety Południowej.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*