Miasto niczym fast food

fot. archiwum
fot. archiwum

Wrocław. Kulturalna stolica Dolnego Śląska, miasto spotkań i wielonarodowych barw. Kultywujemy tradycję Erasmusa pozwalającego na wymianę studentów z innymi europejskimi miastami. Walczymy o wolność powietrza od smogu, a elewacji śródmiejskich kamienic od wszędobylskich reklam. Dlaczego w takim razie nie przeszkadza nam ich „fast foodowe” zagospodarowanie?

Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, od co najmniej kilku ostatnich lat mamy we Wrocławiu (i zapewne nie tylko w nim) do czynienia z procesem zakradania się coraz bliżej centrum bardzo specyficznego rodzaju biznesu. Specyficznego w sposób dwojaki.

Z jednej strony przestrzeń miejską zagarniają dla siebie lombardy i lumpeksy, które coraz częściej decydują się na wynajęcie lokalu w centrum. Czasami – szczególnie w przypadku „ciuchlandów” – kosztem porzucenia dotychczasowego, bardziej odległego miejsca i zwarciem szyków w ramach większej sieci. Z drugiej – pojawia się multum Żabek, Biedronek, Małpek, barów szybkiej obsługi (ostatnie „wielkie otwarcie” Burger Kinga w Feniksie). Jedynym wymogiem obecności w centrum jest – jak się wydaje – odpowiednio elegancki wygląd. Jednak pozłacany szyld nie zmieni faktu, że Żabka to Żabka, jak każda inna w tym mieście i z tym samym asortymentem.

Jednocześnie z okolic Rynku znika coraz więcej księgarń , kafejek, restauracji. Wycofała się księgarnia Eureka, zamknięto genialną „chińską” herbaciarnię na ul. Igielnej, sklep z ręcznie robionymi ubraniami zastąpił kebab… Na skraju rezygnacji była nawet kultowa Witaminka, którą uratowała chyba tylko interwencja mediów – dzięki niej Ratusz wycofał się z podwyżki opłat. Nie jest wszak tajemnicą, jak wysokiego czynszu domaga się miasto za wynajem lokali usługowych. Niestety popytu nie brakuje. „Niestety”, ponieważ tylko firmy z odpowiednio wysokimi zyskami (a więc dużym miesięcznym obrotem) mogą sobie pozwolić na wygórowane koszty wynajmu w ścisłym centrum.

Postępujące zmiany zaczynają powoli zauważać mieszkańcy. Szczególnie, gdy oprowadzają po Rynku znajomych z zagranicy. Bo i dokąd ich zaprowadzić – do Małpki, McDonalda, Empiku? A może do Spiżu czy Piwnicy Świdnickiej, w których jest z klasą, ale za to drogo. Czy naprawdę jesteśmy aż tak rozwarstwionym społeczeństwem? Jak nie lumpeks to Prada? A co z wartościami kulturalnymi, które warto podtrzymywać nie tylko w obecny, jarmarczny i tymczasowy sposób?

Ratusz chce zarabiać – trudno się dziwić. Jednak gdy przyjrzymy się praktyce  wydawania publicznych pieniędzy na zbędne, nieprzemyślane inwestycje, trudno zrozumieć postępowanie władz miasta. Szpilkostrada, przebudowa Przejścia Świdnickiego, nowe dekoracje świąteczne (plus prąd zasilający je długo przed i długo po Świętach), nadmiernie rozbudowana administracja… Długo by można wymieniać. Czy nie lepiej byłoby zainwestować w coś, co doda centrum klasy i wartości? Podejrzewam, że wystarczyłoby obniżenie czynszu dla miejsc, które coś sobą reprezentują, a są przy tym przystępne cenowo dla przeciętnego Polaka.

I na koniec my – społeczeństwo, mieszkańcy Wrocławia od urodzenia i przyjezdni. Czy po części nie odpowiadamy za taki stan rzeczy? Korzystamy, bo jest, bo tanio, bo po drodze – to oczywiste. Ale czy w tym codziennym pośpiechu nie umknęło nam, jak bardzo zmienił się Rynek i jego okolice? Czy nie warto by pomyśleć o jakieś społecznej inicjatywie, która znowu nada centrum wyjątkowy charakter? Oby nie było za późno.

 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*