Zamknięte do odwołania

fot. kaj
fot. kaj

Miasto opustoszało, wrocławskie wyspy są bezludne, a firmy zamknięte. Widmo bankructwa zagląda w oczy przedsiębiorcom. Nie wszyscy przetrwają kryzys.

Zaczęło się od placówek oświaty i instytucji kultury. Później zamknięto galerie handlowe, bary, restauracje, kluby muzyczne i sportowe. Ostatnio nakaz tymczasowego zamknięcia dostały m.in. hotele, salony kosmetyczne i fryzjerskie. Biznes mocno wyhamował, skutki epidemii dotknęły przedsiębiorców, którzy walczą o przetrwanie. A właściwie bezradnie czekają na cud i zaczynają liczyć każdą złotówkę.

Tomasz Zychal wywiesił w swoim kameralnym studio fryzjerskim przy placu Powstańców Śląskich tabliczkę z napisem „nieczynne” 16 marca. Nie było innego wyjścia, bo klienci odwoływali wizyty i nie przychodzili. Od tego czasu jest bez pracy. Podobnie jak jego asystentka, której musi przecież zapłacić. Wystarczył pierwszy tydzień, żeby nie zarobił. Przez trzy tygodnie każdego miesiąca firma pracuje na utrzymanie – na pokrycie kosztów stałych, takich jak czynsz, oraz na opłaty i zobowiązania. Kiedy studio jest zamknięte, nawet na to nie ma pieniędzy. Jak długo wytrzyma fryzjer? – Jeżeli to potrwa miesiąc, to prawdopodobnie będę musiał zlikwidować studio, albo dogadać się ze wszystkimi wierzycielami o rozłożenie płatności, bo nie będę w stanie zapłacić wszystkiego naraz – przewiduje.

Dwa dni wcześniej działalność wstrzymała Hanna Kiec–Gawroniak, właścicielka kawiarni Poruszone w Renomie. Przestój wykorzystuje na zmianę dekoracji. W remont stara się zaangażować pracowników, żeby nie odcinać ich od źródła dochodów, choć trudno jest płacić wszystkim, nie mając wystarczających przychodów. – Powinniśmy zrozumieć, że jeżeli pracodawca nie wprowadzi zmian związanych z prowadzeniem biznesu i formułą zatrudnienia pracowników, co oczywiście przekłada się  na ich pensje, to obecna trudna sytuacja zmusi go do zlikwidowania działalności, co łączy się z całkowitą utratą miejsc pracy. Dlatego ważne jest, aby i pracodawcy, i pracownicy podeszli do tej sytuacji wyjątkowo – apeluje.

Zamknięta do odwołania jest także restauracja Kartel przy Rynku. – Obecna sytuacja ma ogromny wpływ i konsekwencje. Straty liczymy w dziesiątkach tysięcy złotych, a one ciągle rosną – przyznaje właścicielka, Ewelina Kowalska. Wyłączyła lokal tuż przed rozpoczęciem sezonu ogródkowego, który dla restauratorów jest okresem dużych zysków. Właścicielka zamierzała uruchomić foodtrucka, załoga była gotowa do pracy, ale wszystko zostało wstrzymane. – Jeżeli nic nie zmieni się w przeciągu miesiąca lub półtora, to duża liczba knajp nie otworzy się w tym sezonie – przewiduje. Dodaje, że propozycje polskiego rządu absolutnie nie wyciągną tonących firm. – Jedyna szansa to szybkie otwarcie lokali – stwierdza.

W niewygodnym położeniu są również nowo założone firmy, takie jak organizująca imprezy okolicznościowe Ręka Boga. Lista odwołanych wydarzeń nie jest jeszcze długa, ale śluby, chrzciny, konferencje i inne czekają na lepsze czasy. – W takich warunkach trudno będzie rozkręcić biznes – przyznaje założyciel, Dawid Kasprzycki.

Błędne koło

Takie firmy jak studio Tomasza Zychala czy kawiarnia Hanny Kiec-Gawroniak to tzw. mikrofirmy, których w Polsce jest zdecydowanie najwięcej – ponad 2 miliony. Jeśli dodamy do nich małe i średnie firmy, otrzymamy dominującą większość: 99,8%. Razem tworzą sektor MSP, który jest kołem napędzającym  gospodarkę krajową. W 2016 roku wszystkie polskie przedsiębiorstwa wygenerowały ok. 1,4 biliona złotych. Ich udział w tworzeniu PKB wzrósł do prawie 74%, głównie za sprawą MSP, których wkład do PKB wynosi prawie połowę. Systematycznie rośnie także liczba osób pracujących w przedsiębiorstwach. Można szacować, że dziś przekroczyła 10 mln.

Nic więc dziwnego, że znaczne spowolnienie tego koła, a w niektórych przypadkach jego całkowite zatrzymanie, jako jeden z negatywnych efektów wirusa, będzie przyczyną nieuniknionego kryzysu gospodarczego, który agencja Reuters, i nie tylko ona, porównuje do fatalnego w skutkach, globalnego kryzysu finansowego z lat 2008-2009. Wtedy światowe bezrobocie wzrosło o 22 mln. Teraz może być jeszcze gorzej. Tylko w Polsce, według wstępnych prognoz, prace może stracić 2 mln osób. Zagrożone są zwłaszcza osoby na umowach cywilnoprawnych. 69% z 800 zapytanych firm planuje zmniejszenie zatrudnienia. Ponad połowa już dziś odczuwa bardzo poważne skutki pandemii. Takie dane podała zrzeszająca przedsiębiorców Konfederacja Lewiatan.

Utrata pracy to jedno z ogniw reakcji łańcuchowej. Konsumenci ograniczają aktywność, przychody firm lecą na łeb na szyję, przez co tracą płynność finansową. Pracodawcy, stają się niewypłacalni. Nie mają na składki, podatki, opłaty i pensje. Szukają oszczędności, więc zwalniają. Zadłużają się, żeby nie zwalniać wszystkich, bo pracownicy będą im potrzebni, kiedy kryzys minie. Drogie kredyty nie są jednak lekarstwem, w dodatku banki już ograniczają do nich dostęp. Pętla problemów zaciska się na szyjach pracodawców. To wszystko ciągnie w dół całą gospodarkę, co widać w prognozach PKB.

Analitycy i politycy twierdzą, że przeciwdziałanie spirali zwolnień jest obecnie kluczowe. Nawet jeżeli się to uda, polska gospodarka i tak wpadnie w tarapaty. Szef Polskiego Funduszu Rozwoju, Paweł Borys, przewiduje, że w najbliższych miesiącach pogrąży się w głębokiej recesji sięgającej co najmniej 5-10%. Prognozy są więc bardzo nieprecyzyjne, co pokazuje, że skutki kryzysu trudno dziś przewidzieć. Podobnie jak długość jego trwania. Przy założeniu zatrzymania zachorowań szacuje się, że gospodarka wróci na ścieżkę wzrostu na początku 2021 roku, ale ten scenariusz wydaje się nieprawdopodobny, bo najgorsze dopiero przed nami. Pocieszające jest to, że przed kryzysem polska gospodarka była w dobrej kondycji. Nie zmienia to jednak faktu, że na pewno ucierpi.

Koło ratunkowe

Kołem ratunkowym ma być tarcza antykryzysowa, czyli pakiet ustaw specjalnych, który ma kosztować budżet państwa 212 miliardów złotych. Program pomocy został stworzony po to, by, jak mówi rząd,  „obronić społeczeństwo i gospodarkę przed skutkami kryzysu i epidemii oraz falą bankructw”.

Na co mogą liczyć przedsiębiorcy w kłopotach? Mikrofirmy mogą ubiegać się o zwolnienia ze składek ZUS na trzy miesiące. Skorzystać mają także samozatrudnieni. Pozostałe firmy mogą tylko przesunąć termin płatności, ale i tak będą musiały zapłacić. Inną formą pomocy jest dofinansowanie części wynagrodzeń dla firm zatrudniających do 250 pracowników. To, ile da państwo, uzależnione jest od wielkości spadku obrotów. Jeżeli firma zbankrutuje, będzie musiała dofinansowanie oddać. Zleceniobiorcom i samozatrudnionym, po wykazaniu zmniejszenia dochodów, przysługuje jednorazowa wypłata w wysokości 2 tys. zł brutto. Podobnie jak składki do ZUS odroczone są zaliczki na podatek CIT, PIT i VAT. Z urzędem skarbowym można rozliczyć się później i rozłożyć płatności na raty, ale zapłacić i tak będzie trzeba, więc niektórzy uważają, że to żadne rozwiązanie.

Są i tacy, którzy nie tracą jeszcze nadziei. – Uważam, że każdy przedsiębiorca powinien móc liczyć na wsparcie i mam nadzieję, że uchwalona tarcza pomoże nam przetrwać trudności – mówi Hanna Kiec-Gawroniak z kawiarni Pokruszone. – Odroczenie lub zwolnienie nas z podatków jest dobrym rozwiązaniem, i mam nadzieję w dłuższej perspektywie pozwoli nam stanąć na nogi – dodaje.

Skomplikowana, niejasna, skromna i przygotowana za późno przez co nieefektywna. Przedsiębiorcy mają tarczy dużo więcej do zarzucenia. Nie podoba im się to, że aby uzyskać pomoc muszą brnąć przez zawiłe procedury, wypełniać stosy dokumentów i długo czekać na decyzję urzędników, kiedy czas jest na wagę złota.

Postulaty przedsiębiorców próbowała przeforsować opozycja, ale rząd nie przychylił się do ich pomysłów. Odrzucił np. możliwość skorzystania z pieniędzy zgromadzonych na koncie VAT i przyspieszenie zwrotu CIT do dwóch tygodni. W uchwalonym projekcie brakuje także wyższych dofinansowań do pensji oraz zapewnienia dostępu do kredytów obrotowych. Ministrowie mówią, że państwa nie stać na spełnienie każdej prośby i że pomoc będzie uwalniana stopniowo. Teraz Rada Ministrów przygotowuje tarczę numer dwa, której głównym zadaniem ma być osłona większych firm i samorządów.

Może tym razem prośby przedsiębiorców zostaną wysłuchane. Są one jasno określone. Rada Przedsiębiorczości wystosowała 19 pilnych postulatów m.in. tymczasowe zwolnienia wszystkich firm przeżywających trudności ekonomicznie, niezależnie od wielkości, ze składek ZUS oraz z podatków PIT, CIT i VAT, zniesienie zakazu handlu w niedziele, odejście od drakońskich ograniczeń pozaodsetkowych kosztów kredytu konsumenckiego oraz zapewnienie środków publicznych na pokrycie wydatków i szkód związanych z wykonywaniem obowiązków nałożonych przez władze publiczne w związku z walką z koronawirusem.

Koło wrocławskie

Lokalne firmy dostają dodatkowe wsparcie od samorządów. Miasto Wrocław uruchomiło pakiet pomocowy, z którego mogą skorzystać przedsiębiorcy, których działalność została dotknięta konsekwencjami epidemii. Dzięki pakietowi mają się oni nie martwić zobowiązaniami wobec miasta. Chodzi przede wszystkim o podatek od nieruchomości, czynsz za lokal użytkowy i dzierżawę terenu. Miasto w uzasadnionych przypadkach bierze pod uwagę umorzenie powstałych zaległości. Aby ubiegać się o pomoc, trzeba złożyć stosowne dokumenty. Można to zrobić w istniejącym od niedawna Centrum Wsparcia Przedsiębiorców.

Mniejsze i duże firmy wcale nie czekały na tarczę i programy z założonymi rękami. Te, które mogły, i co mogły, przeniosły do cyberprzestrzeni, dostosowując usługi do nowej rzeczywistości i wprowadzając nowe. Zrobiły to na przykład kluby sportowe, które prowadzą treningi online, a nawet deweloperzy, którzy w internecie próbują sprzedawać mieszkania. Niektórzy bezpośrednio proszą swoich klientów o bezpośrednie wsparcie finansowe. Są firmy, które łączą siły, aby jakoś sobie poradzić. – Cieszę się, że wrocławska gastronomia szuka rozwiązań. Są lokale, które proszą klientów o bezpośrednie wsparcie finansowe, ale odwdzięczają się np. w formie voucherów do wykorzystania w przyszłości. Są również firmy, które łączą siły, aby przetrwać. Jest fajny wydźwięk w mediach społecznościowych, ludzie chcą pomagać, jednoczą się. Powstało wiele kooperatyw. To bardzo ważne i optymistyczne – uważa Hanna Kiec-Gawroniak z kawiarni Pokruszone.

Niestety, wiele miejsc pozostaje zamkniętych i nie wiadomo, kiedy otworzy się ponownie. Znamienita większość mikro, małych i średnich firm działa w handlu i usługach. Tego typu działalność jest najbardziej narażone na ryzyko poniesienia niepowetowanych strat w dobie obecnego kryzysu. Turystyka, gastronomia, transport, organizacje wydarzeń – która gałąź gospodarki ucierpi najbardziej? Wielcy prawdopodobnie przetrwają. Niektórzy mogą nawet zyskać – na wojnie zawsze ktoś się bogaci. Natomiast niepewne są losy najmniejszych firm. Czas gra na ich niekorzyść i nikt nie wyjdzie z tego bez szwanku. 

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*