Niemcy, którzy w kwestii porządku i zagospodarowania przestrzeni mogą być dla nas wzorem, mają w swojej stolicy tylko kilka grodzonych osiedli. W naszej jest ich już kilkaset. Wrocław na razie znajduje się pośrodku skali z kilkudziesięcioma takimi miejscami, jednak sukcesywnie zbliża się wynikiem do Warszawy – wśród nowych osiedli deweloperskich na palcach jednej ręki można zliczyć te, które nie są otoczone płotem.
„My kontra oni” – ten motyw jest nierozerwalnie związany z historią każdego ze społeczeństw. Zaczynając od drastycznej walki o byt między dwoma wrogimi grupami, poprzez politykę, na zwykłej codzienności kończąc. Czy jednak nie zachłysnęliśmy się zanadto dążeniem do wygradzania własnego otoczenia? A może problem leży gdzieś indziej?
Płoty tłumaczymy zazwyczaj jednym – bo tak jest bezpieczniej. Domofony, często podwójne, monitoring, ochrona… To wszystko daje poczucie spokoju i komfortu. Jednak czy na pewno?
– Ludzie od zawsze poszukiwali spokojnego życia i ogrodzenia pozwalają im na takie odczucia, ale jest to ułuda. Podświadomość, po części kierowana lękiem, podsuwa pomysły tworzenia sztucznych podziałów międzyludzkich: „jestem bezpieczniejszy od tych za płotem, oni chcą mi zrobić krzywdę” – podkreśla Martyna Wielochowska, psycholog i psychoterapeuta. – Zamykanie się i tworzenie komun nie jest wyjściem. Właśnie we wspólnocie i na otwartych przestrzeniach ludzie poznają się i dowiadują o sobie więcej, co prowadzi do prawdziwego poczucia bezpieczeństwa. „Pseudoklatka”, jaką sobie fundujemy, jest tak naprawdę zagrożeniem dla naszej wolności i otwartości w sensie ludzkim i przestrzennym, co upośledza nasze społeczeństwo – dodaje.
To jednak nie wszystko. Wyobraźmy sobie sytuację, w której do budynku jak najszybciej musi podjechać pogotowie czy straż pożarna, a strażnik akurat poszedł do toalety. Albo w ogóle go nie ma, ponieważ wszyscy mieszkańcy mają piloty zdalnego sterowania, ale nikt w zamieszaniu nie wpadł na to, by wyjść służbom ratowniczym na spotkanie. Minusem jest również efekt sejfu – jeśli już na pierwszy rzut oka widać zabezpieczenia, to znaczy, że jest co ukraść.
– Ludziom wydaje się, że jeśli się zamkną za płotem, z ochroniarzami i kamerami, to będą fizycznie bezpieczniejsi. Nie do końca tak jest, bo na strzeżonych, grodzonych osiedlach również zdarzają się kradzieże i włamania. Ale prawdopodobnie mniej jest przypadków dewastacji, które bardzo dokuczają mieszkańcom nowych osiedli czy budynków – mówi dr Michał Dębek, adiunkt Zakładu Psychologii Zarządzania w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego. I dodaje: – Moje badania osiedli grodzonych i otwartych we Wrocławiu wskazują, że ludzie mieszkający na osiedlach zamkniętych rzeczywiście czują się bezpieczniej, nie jest to jednak duża różnica. Na pytanie „Na ile czuje się Pan/Pani bezpiecznie na swoim osiedlu?”, mieszkańcy osiedli otwartych odpowiadali przeciętnie „raczej bezpiecznie”, a mieszkańcy zamkniętych po prostu „bezpiecznie” .
Na wsi ogrodzenia nikogo nie dziwią, jednak stosunki sąsiedzkie są tam bardzo głębokie. Praktycznie nie ma tajemnic i wszyscy o sobie wszystko wiedzą. W mieście sytuacja jest odwrotna.
Chcielibyśmy, żeby sąsiedzi mieli o nas jak najmniejszą wiedzę, a płot ma nas nobilitować do prestiżowej rangi. Nietrudno przecież zauważyć znaczne różnice cenowe między mieszkaniami w osiedlach zamkniętych i otwartych, również z drugiej ręki.
– Wybór zamieszkania na osiedlu zamkniętym wynika między innymi ze statusu społecznego, indywidualnych oczekiwań. Klienci, którzy wydają znaczną kwotę na zakup swojego lokum będą bardziej skłonni wybrać osiedle zamknięte. Do niewątpliwych plusów mieszkania na osiedlu zamkniętym zaliczyć można spokój, poczucie komfortu mieszkańców oraz prestiż – mówi Katarzyna Szczepaniak, pośrednik i dyrektor biura SDP Nieruchomości. – Do minusów wyższe koszty utrzymania części wspólnych oraz mniej przestrzeni dla mieszkańców.
Bo ci, którzy chcieliby żyć jak celebryci, muszą się liczyć zarówno z plusami, jak i minusami:
– Osiedla zamknięte są nazywane małymi miasteczkami, gdzie wszyscy mieszkańcy są na tzw. „świeczniku”, nie mają swobody. Wiele osób chciałoby być anonimowymi, a niestety na takim osiedlu jest to nieosiągalne – podkreśla ekspertka.
Na Zachodzie grodzone osiedla należą do rzadkości. Jest tam dużo przestrzeni wspólnej, o którą wszyscy dbają.
W Polsce pokutuje przeświadczenie z dawnych, szarych czasów, że „jak coś jest wspólne, to jest niczyje”, a w związku z tym nie dba o to nikt. Wiele osób traktuje swoje lokum jako sypialnię i nie interesuje się szczególnie otoczeniem budynku.
– Polacy mają kłopot z poczuciem wspólnotowości rozumianej jako codzienna wspólnota obywatelska. Mamy problemy z postrzeganiem pewnych elementów rzeczywistości jako sprawy czy dobra publiczne. Jesteśmy bardzo indywidualistyczni, a egoistyczne postawy były konsekwentnie wzmacniane od ponad dwudziestu lat przez media, szkołę, rodzinę. Jesteśmy w tym względzie zapewne bardziej skrajni niż Europejczycy z zachodu, ponieważ odreagowujemy przymusowo wpajaną przed ’89 rokiem koncepcję kolektywizmu i egalitaryzmu – dodaje Michał Dębek.
Pod względem prawnym zazwyczaj nie ma przeciwwskazań do dzielenia przestrzeni. Jeśli plany zagospodarowania nie przewidują na tym terenie drogi pieszej lub rowerowej, prawo budowlane daje pełną dowolność w ogradzaniu budynków. Często jest to nawet polecane – na przykład ekrany akustyczne w okolicy dróg szybkiego ruchu.
Architekci zdają sobie sprawę z tych ograniczeń. Oczywiście, nawołują do powstrzymania się przed grodzeniem przestrzeni, gdyż zaburza to jej integralną, organiczną strukturę. Są jednak świadomi, że ideały i wola deweloperów zwykle nie idą jedną drogą. Podstawą do zmiany pozostaje zatem nasze własne postrzeganie siebie i własnej społeczności lokalnej, póki płoty nie pocięły jeszcze całego miasta.
Zygmunt Bauman, ceniony socjolog, wielokrotnie wspomina, że życie społeczne to nieustanne oswajanie obcego.
Współistnienie w jednej, wspólnej przestrzeni wymaga uprzejmości, która – mówiąc najprościej – jest umiejętnością kontaktu bez wytykania innym odmienności. W przeciwnym razie prawdziwa interakcja nie może zaistnieć. Kontakty są płytkie, sprowadzające się do „rozmowy o pogodzie” i kończą się ucieczką do azylu własnego mieszkania. Jest to wygodne i bezpieczne z prostego powodu: bez głębokich interakcji nie musimy siebie odsłaniać, pokazywać potencjalnie słabych punktów.
– Nie zauważyłam specjalnych konfliktów z sąsiadami „zza płotu”. Fakt, że wewnątrz bywa trudno z dogadaniem się , na przykład na zebraniach wspólnoty. Ponadto mieszka u nas dużo studentów, którzy czasami imprezują , co potrafi wymknąć się spod kontroli. Poza tym nie bardzo znamy sąsiadów – mówi Kasia, mieszkanka grodzonego osiedla. – Fakt, że ochrona czasem bywa nadgorliwa, co niekiedy prowadzi do zabawnych sytuacji – dodaje.
– Mieszkam teraz w bloku 10-piętrowym, wcześniej wynajmowałem mieszkanie w nowym budownictwie, ale bez płotu. Szczerze mówiąc teraz jest spokojniej, nie ma tylu osób wynajmujących „na chwilę”, ale w kwestii stosunków sąsiedzkich sprawa wygląda podobnie. Widzę, że starsi mieszkańcy się znają, jednak nie mają ochoty przyjmować nikogo innego. Kończy się to tak samo, jak w poprzednim miejscu, na przelotnym „dzień dobry” w windzie – opowiada Paweł, mieszkaniec „mrówkowca”.
Kiedyś symbolem samotności w tłumie były właśnie bloki z wielkiej płyty. Powinniśmy się jednak zastanowić, czy są one, tak jak dzisiejsze grodzone osiedla, przyczyną, czy może raczej objawem czegoś głębszego. „Nie rozmawiaj z nieznajomymi” – mówili rodzice. Ale teraz jesteśmy już dorośli…
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis